Motto: "Pierdol bąka a on brzdąka" - ciocia Wiesia

Arcybiskup henryk hoser: Karząca ręka Boga

http://polska.newsweek.pl/arcybiskup-henryk-hoser--karzaca-reka-boga,105833,1,1.html


Z in vitro walczy jak diabeł ze święconą wodą. O ludobójstwie w Rwandzie milczy jak zaklęty, choć mógłby o nim wiele powiedzieć. Arcybiskup Henryk Hoser – twarz i rzecznik Kościoła surowego.


Arcybiskup warszawsko-praski właśnie ogłosił, że każdy, kto zaprzecza genetycznym obciążeniom dzieci poczętych metodą in vitro, dopuszcza się manipulacji informacjami naukowymi i głosi oczywistą nieprawdę. Uczynił to jako szef zespołu bioetycznego Episkopatu Polski, a więc wyraził stanowisko polskiego Kościoła.

– Dlaczego Episkopat uderza w in vitro właśnie teraz, jest oczywiste – mówi Anna Krawczak ze stowarzyszenia Nasz Bocian, zajmującego się wspieraniem par leczących bezpłodność. – Jesteśmy w przededniu wejścia w życie długo oczekiwanej refundacji in vitro. Kościół czuje, że sprawa wymyka mu się z rąk i chce wywołać w tych ludziach poczucie winy.

U Henryka Hosera sutanna już dawno stała się ważniejsza niż lekarski kitel, choć z wykształcenia jest lekarzem. Przysięga Hipokratesa, w której ślubował „chorym nieść pomoc, przeciwdziałać cierpieniu i zapobiegać chorobom”, przeszkadza jednak w walce o interesy Kościoła i godne w nim miejsce dla siebie samego.

Lekarzu, uzdrów samego siebie

Hoser wybrał medycynę, jak wyjaśnił kiedyś katolickim dziennikarzom, bo w dzieciństwie ciężko chorował na gruźlicę. Trudno ją było leczyć w czasie wojennej tułaczki, gdy uciekał z matką z Warszawy po śmierci ojca, który zginął w drugim dniu Powstania Warszawskiego.

Jako lekarz przepracował kilka miesięcy w prosektorium Zakładu Anatomii Prawidłowej warszawskiej Akademii Medycznej, ale „niepokój egzystencjalny” wziął górę i pchnął go do seminarium ojców pallotynów. Po święceniach wysłano Hosera na szkolenie z medycyny tropikalnej we Francji. Równocześnie szkolił się u Australijczyka prof. Johna Billingsa z wymyślonej przez niego metody regulacji urodzeń. Metoda Billingsa to odmiana kalendarzyka małżeńskiego, polegająca na obserwacjach śluzu, temperatury i samopoczucia kobiety. Z tą wiedzą w 1975 roku trafił do Rwandy. Założył tam Centrum Formacji Rodzinnej, którego głównym zadaniem było propagowanie metody Billingsa. Rwandę opuścił dopiero w 1996 roku, dwa lata po strasznym ludobójstwie: prawie milion ludzi wymordowano w zaledwie 100 dni. Hutu maczetami wyrzynali Tutsich. Do największych rzezi dochodziło w kościołach, w których ścigani próbowali się chować. W kościele w Nyamacie zginęło 5 tys. ludzi, w parafii Kaduha 16 tys., w polskiej misji pallotyńskiej Gikondo wyrżnięto w ciągu dwóch godzin 110 osób, w tym wiele dzieci.

Henryk Hoser był w tym czasie wysoko postawionym dostojnikiem kościelnym w Rwandzie. W 1994 r. papież Jan Paweł II powołał go na stanowisko wizytatora apostolskiego w tym kraju, a wkrótce potem nuncjusza apostolskiego Rwandy.

Jean Hatzfeld w książce „Strategia antylop”, opisującej wojnę w Rwandzie, przywołał relację Tutsi: „Chcieliśmy usłyszeć, że papież czy jakiś arcybiskup zakazuje Hutu ścinania dzieci. Ale ten polski papież nie otworzył ust”.

Ust nie otworzył również jego nuncjusz Henryk Hoser. Wojciech Tochman, który rwandyjskiemu ludobójstwu poświęcił książkę „Dzisiaj narysujemy śmierć”, próbował z abp. Hoserem rozmawiać o tamtych wydarzeniach. Hierarcha przyjął go na audiencji. – Mówił przez 25 minut dużo i w taki sposób, aby nie powiedzieć nic. To sztuka, którą posiadł w stopniu znakomitym. W slangu dziennikarskim taki rodzaj wypowiedzi nazywamy bełkotem. Nic z tego bełkotu nie nadawało się do zacytowania wprost. Co ja z tym zrobię w książce? – myślałem bezradny i w ostatniej minucie spotkania pan Hoser podsunął mi cudowne rozwiązanie. Powiedział: „Ale tego, co powiedziałem, proszę w książce nie cytować” – mówi „Newsweekowi” Tochman. I dodaje: – Uszanowałem prośbę mojego rozmówcy. Zacytowałem tylko swoje pytania. Do dzisiaj, a miną niedługo trzy lata od wydania książki, nikt, ani pan Hoser, ani jego otoczenie, nie zareagował na to, co napisałem. Zupełna cisza. To mnie nie dziwi. Czytając wypowiedzi Jana Pawła II, sądzę, że to on wskazał linię Kościoła w sprawie współudziału katolickich duchownych w ludobójstwie 1994 roku: „Udawać, że to nie my, a najlepiej milczeć”!

Doktor Hoser

Z „Gościem Niedzielnym”, katolickim tygodnikiem, rozmawiało się bp. Hoserowi o Rwandzie łatwiej. Tłumaczył: „To były czasy tragiczne, które w jakiejś mierze trwają do dziś. Nie chodzi tylko o tych, którzy brali udział w tragedii ludobójstwa, ale i o ich dzieci. Widać tu mechanizm grzechu pierworodnego. Rodzice dokonali niesłychanych zbrodni, dzieci ponoszą konsekwencje”.
Ale czy grzechu nie dopuścił się tam i Kościół?

– Kościół katolicki w Rwandzie – opowiada Tochman – wspierał ludobójców. Arcybiskup Kigali zasiadał w komitecie centralnym rządzącej partii i był osobistym doradcą prezydenta kraju, kiedy na zamówienie władz z Chin do Rwandy sprowadzono kilkaset tysięcy maczet. W episkopacie Rwandy zasiadali nacjonalistyczni biskupi Hutu, którzy nie zrobili nic, aby ludobójstwo na Tutsich powstrzymać. A wiedzieli, że nadchodzi. Wszyscy wiedzieli, Watykan też wiedział. Mówi się dzisiaj w Rwandzie, że za mianowanie przynajmniej części z tych biskupów był odpowiedzialny Hoser. Nie wiem, czy tak było. Nie wiem także, czy prawdą jest, że pan Hoser już po wszystkim pomagał w ewakuacji duchownych, którzy zabijali i gwałcili. Pytałem go o to. W rozmowie ze mną potwierdził jedynie, że w europejskich parafiach pracują rwandyjscy księża oskarżani przez obecne władze Rwandy o udział w ludobójstwie. Ale nikt – jak mówił – im tego nie udowodnił. Tylko jak to udowodnić? Kościół katolicki skutecznie blokuje ekstradycje podejrzanych o zbrodnie duchownych do Rwandy.

„Jan Paweł II nazywał swego nuncjusza »doktorem Hoserem«” – wspomina kolega biskupa z czasów studenckich prof. Andrzej Radzikowski. Doktor Hoser dla polskiego papieża był ważną osobą. Na kilka miesięcy przed śmiercią Jan Paweł II mianował „doktora” arcybiskupem i był to pierwszy taki tytuł dla pallotyna. Mianował go też przewodniczącym Papieskich Dzieł Misyjnych. Gdy zabrakło polskiego papieża, obecność w Watykanie hierarchy kojarzonego z Rwandą stała się niewygodna. Arcybiskup Hoser wrócił do Polski. Dostał w spadku po arcybiskupie Sławoju Leszku Głodziu diecezję warszawsko-praską.

Diecezją rządzi z rozmachem. Właśnie wynajął Stadion Narodowy, by urządzić  imprezę „Jezus na Stadionie”. Gwiazdą będzie ugandyjski ksiądz uzdrowiciel John Bashobora. Wynajęcie stadionu to co najmniej kilkaset tysięcy złotych, może blisko miliona, ale abp Hoser nie musi się martwić. Rachunek płaci wprawdzie praska kuria, ale bilety rozeszły się świetnie. Biorąc pod uwagę, że kosztują od 20 do 40 zł, biskup jeszcze na tym zarobi.

Smykałka do interesów jest w wypadku arcybiskupa wrodzona. Pochodzi z bogatej rodziny warszawskich ogrodników, do której przed wojną należało 16,5 hektara gruntów w centrum miasta. Po 1989 roku Hoserowie rozpoczęli walkę o zwrot utraconego majątku. W 2008 roku ich roszczenia sięgały 200 mln zł i była to najwyższa wówczas kwota odszkodowania reprywatyzacyjnego, z jaką wystąpiono do skarbu państwa. W trakcie procesu ta kwota urosła. Ostatecznie proces zakończył się w ubiegłym roku ugodą, z której, jak mówi reprezentujący Hoserów mecenas Grzegorz Podlasiewicz, „rodzina może być zadowolona”.

W wypadku występów ugandyjskiego uzdrowiciela idzie jednak nie tylko o zarobek. To demonstracja dobrych relacji polskiego biskupa z czarnoskórym księdzem z Ugandy, było nie było, sąsiadki Rwandy.

– Im bliżej okrągłej rocznicy ludobójstwa w Rwandzie, tym bardziej bp Hoser potrzebuje spektakularnych sukcesów. W ten sposób tłumaczę sobie także jego wzmożenie w kwestii in vitro – mówi ksiądz znający Hosera od lat. – W przyszłym roku przypada 20-lecie wojny w Rwandzie i będą wracać pytania o rolę arcybiskupa w tych wydarzeniach. Będzie wówczas mógł mówić, że to próba zszargania jego dobrego imienia, który w trosce o prymat prawa boskiego nad ludzkim walczy o życie poczęte.

Walczy niemal od początku, odkąd pojawił się pomysł refundacji in vitro. Zgłosiła go w 2008 roku ówczesna minister zdrowia Ewa Kopacz. Wtedy zaczął też działać zespół bioetyczny przy premierze, któremu szefował Jarosław Gowin. Przygotowywał ustawę o in vitro bardzo prokościelną: zabieg tylko dla małżeństw i zero zamrożonych zarodków. Sekundowali mu w tajemnicy dwaj biskupi: warszawski abp Kazimierz Nycz i warszawsko-praski abp Hoser. Próbowano wykorzystać zasadę papieskiej encykliki zakładającą, że Kościół może poprzeć prawo pozostające w niezgodzie z jego nauką, jeśli stworzy ono szansę na polepszenie istniejącego stanu rzeczy. A że w kwestii in vitro Polska nie miała żadnego ustawodawstwa, to każde nowe prawo można było uznać za poprawę.

O konszachtach Gowina z biskupami dowiedział się jednak szef Episkopatu, abp Józef Michalik, i wydał oświadczenie, że Kościół jest przeciwny in vitro. Hoser poczuł się tą decyzją upokorzony. Zrozumiał, że musi być świętszy od papieża, aby nie pozostawić wątpliwości, po której jest stronie.

Eugenika, ekskomunika, in vitro

Zaostrzył kurs. Nazwał in vitro „moralną schizofrenią” i „rodzajem wyrafinowanej aborcji”. Rok później wydał oświadczenie, że „akt poczęcia człowieka ma być aktem osobowym rodziców, a nie aktem laboratoryjnym techników. Jedynym środowiskiem, w którym człowiek powinien i może się rozwijać, jest środowisko in vivo. Wszystkie inne środowiska są dla człowieka szkodliwe, dlatego że są erzacem”.

W 2010 roku, gdy sprawa in vitro trafiła pod obrady Sejmu, zagroził posłom ekskomuniką. Porównał odkrycie in vitro do wynalezienia bomby atomowej: „Skonstruowanie bomby atomowej jest znakomitym osiągnięciem, ale jej użycie to inna kwestia”. W imieniu Episkopatu nazwał in vitro „młodszą siostrą eugeniki” – ze względu na selekcję zarodków.

Wydany w ubiegłym tygodniu przez abp. Hosera dokument zawiera listę 33 publikacji naukowych z całego świata: od Skandynawii przez Australię po Iran. Wynika z nich, że dzieci poczęte in vitro są znacznie częściej narażone na nowotwory, astmę, cukrzycę, wady wrodzone serca, notuje się u nich dwukrotnie większe ryzyko poważnych wad genetycznych i, co gorsza, wszystkie te zaburzenia przekazywać będą następnym generacjom.

– Badania, na które powołuje się bp Hoser, oparte są na niewielkich, liczących po kilkadziesiąt przypadków próbach. Tymczasem prace publikowane w ostatnich latach w „Journal of Medicine”, oparte na próbach liczących nawet 300 tysięcy dzieci pochodzących z zapłodnienia naturalnego i in vitro, jasno pokazują, że nie ma różnic zdrowotnych wynikających z rodzaju zapłodnienia – mówi prof. Jacek Szamatowicz, specjalista leczenia niepłodności, syn prof. Mariana Szamatowicza, który 26 lat temu dokonał pierwszego w Polsce zabiegu in vitro.

– Ryzyko powikłań może wynikać tylko z wieku pacjentek i leczenia ich z niepłodności, ale jeśli taka kobieta zachodzi wreszcie w ciążę, to nie ma znaczenia, w jaki sposób nastąpiło zapłodnienie – dodaje prof. Szamatowicz.

Co abp Hoser na takie argumenty? Nie odpowiedział na prośbę „Newsweeka” o rozmowę. Podczas kazania na niedawnej mszy grzmiał za to: „Jedynym gwarantem ludzkiej godności i życia jest Bóg. Stąd nadrzędność prawa Bożego nad prawem stanowionym. Wszyscy zbrodniarze tłumaczyli się, że wykonywali rozkazy, że takie było prawo. Miliony ludzi traktowanych jak robactwo, zabijanych...”.


W ustach człowieka, który był papieskim zwierzchnikiem w Rwandzie w czasie ludobójstwa i nie pamiętał wówczas żadnego boskiego prawa nakazującego uczynić choćby najmniejszy gest sprzeciwu wobec masowej rzezi, takie słowa brzmią dziwnie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz