Motto: "Pierdol bąka a on brzdąka" - ciocia Wiesia

O Kaczyńskich

 


Kłamstwa życiorysowe
Ponieważ po moim wpisie o umieszczeniu zdjęć Kaczyńskich wśród głównych twórców polskiej wolności pojawiły się komentarze, że to "po prostu prawda historyczna", postanowiłem przypomnieć fragment rozdziału o kłamstwach życiorysowych z "Raportu Gęgaczy". Dodam tylko, że gdy pisaliśmy tę książkę ponad trzy lata temu, nie miałem jeszcze potwierdzenia, a tylko podejrzenie, że Jarosław Kaczyński w ogóle nie należał do "Solidarności". Dlatego tego faktu wówczas nie uwzględniłem. Później potwierdził ten fakt Maciej Jankowski, ówczesny przewodniczący komisji zakładowej "S" na Uniwersytecie Warszawskim. Tyle wstepu, a teraz tekst:
To takie ludzkie i zrozumiałe, że każdy chciałby mieć piękny życiorys. Gdy się jest politykiem, to wręcz pożądane. Dość powszechnie życiorysy się troszeczkę naciąga, coś przemilcza, coś uwypukla… Wszystko jest do wytrzymania, dokąd nasz życiorys nie zamienia się w całkiem cudzy. U kłamczoholika rzecz ma się następująco. Zaczyna się od drobnych korekt, ale co roku życiorys pięknieje, przybywają nowe „fakty”, praca w biurze zarządu zamienia się w pracę w zarządzie, podoficer w oficera, tata biuralista w tatę legionistę, itd. Po paru latach w życiorysie pojawiają się czyny, o których słyszało się w telewizji, czytanie parokrotne podziemnej prasy zamienia się najpierw w kolportowanie tejże, później w wydawanie tejże, a paniczny strach przed udziałem w podziemiu z czasem staje się byciem przywódcą tegoż.
Jarosław Kaczyński rzeczywiście był współpracownikiem KOR, a ściślej Zofii Romaszewskiej. Rzeczywiście brał udział w tworzeniu tak zwanego Raportu Madryckiego. Zofia Romaszewska przyznała po latach, że pracował w filii UW w Białymstoku i „dostarczał cennych informacji o tym, co działo się na tym terenie”. Inna sprawa, że „na tym terenie” niewiele się działo, ale tego fragmentu życiorysu Kaczyńskiego nikt poważny nie kwestionuje. Cuda zaczęły dziać się później. Według oficjalnego życiorysu Prezesa, zamieszczonego swego czasu na stronie PiS, w czasie strajków sierpnia 1980 roku, Jarosław Kaczyński „zakładał Solidarność”. Gdzie ją „zakładał”? Zagadka. I co to znaczy „zakładał”? To znaczy, że co konkretnie robił? Brał udział w strajku? Nie, a przynajmniej nic o tym nie wiadomo. Zresztą, gdzie, w którym? To pierwsza tajemnicza wersja. Gorzej, że nie jedyna.
Druga wersja pojawia się w wywiadzie udzielonym przez Jadwigę Kaczyńską Newsweekowi. Według tej wersji, Jarosław Kaczyński był przez cały lipiec i sierpień 1980 roku aresztowany w Pałacu Mostowskich (KS MO w Warszawie) i został zwolniony dopiero po podpisaniu porozumień rządu z MKS w Gdańsku. Jest to z całą pewnością nieprawda. Jednym z postulatów MKS w Gdańsku było zwolnienie osób zatrzymanych w związku z pomocą strajkującym. Była sporządzona lista tych osób, Kaczyńskiego na niej nie ma. Zresztą dlaczego miałby być zatrzymany? SB w ogóle nim się nie interesowała (teczkę założono mu dopiero w 1982 roku, i to z innego powodu).
Jest i wersja trzecia. Tym razem z życiorysu w Encyklopedii Solidarności. Był na krótko zatrzymany 28 sierpnia (czyli tuż przed końcem strajków) we Wrocławiu. Trudno to sprawdzić, może był, może nie. A tym bardziej nie wiadomo, czy z powodów politycznych. Milicja w tym czasie starała się zablokować łączność między dużymi ośrodkami strajkowymi. Mogli zatrzymać do wyjaśnienia przyjezdnego, tylko dlatego, że był z Warszawy. To możliwe. Wysoce wątpliwa wydaje nam się dalsza część tej wersji. Kaczyński ponoć był „czymś w rodzaju łącznika między strajkującymi załogami”. Jest to zupełnie nieprawdopodobne. Po pierwsze nie przypominamy sobie istnienia takich „łączników”. Po co? Nie było takiej potrzeby. Tym bardziej, jeśli już komuś powierzono by taką misję, to raczej nie Jarosławowi Kaczyńskiemu, który był w środowisku ówczesnej opozycji kompletnie nieznaną postacią. Jeśli już, to wysłano by Lecha, który skromnie, bo skromnie, ale w opozycji na Wybrzeżu działał. Lecha tam znano, Jarosława – wysoce wątpliwe.
Jeszcze by uszło, gdyby nie wersja czwarta wygenerowana przez biuro PiS na ul. Nowogrodzkiej w Warszawie: Jarosław Kaczyński w sierpniu 1980 roku „prowadził punkt informacyjny dla strajkujących załóg na ul. Bednarskiej w Warszawie” (wyjaśnienie udzielone przez biuro PiS Zbigniewowi Lisickiemu i przesłane mailem Krzysztofowi Łozińskiemu). No to już kłamstwo szerokotorowe. Taki punkt rzeczywiście istniał, ale już po zakończeniu strajków, we wrześniu. Punkt ten prowadziła Katarzyna Zon, a nie Kaczyński. Kaczyński mógł tam być, bo było tam wielu ludzi, ale na pewno nie „prowadził” tego punktu podczas strajków sierpnia. Punkt ten istniał krótko, przestał być potrzebny gdy tworząca się Solidarność zaczęła mieć własne lokale. Wcześniej, też po zakończeniu strajków istniał punkt kontaktowy na ul. Hożej.
No i co o tym myśleć? Co myśleć o człowieku, który nie potrafi w sposób jasny i zrozumiały powiedzieć co robił w krótkim, ale ważnym okresie czasu? O człowieku, który był jednocześnie we Wrocławiu, w Pałacu Mostowskich i na Bednarskiej?
Powstała Solidarność. Po latach Jarosław Kaczyński nagle palnął, że na zebraniu 17 września 1980 roku, to on, wbrew Wałęsie, zadecydował o powstaniu jednego związku Solidarność, a nie kilku związków regionalnych (publiczna wypowiedź Jarosława Kaczyńskiego 17 września 2011 roku po godz. 12, transmitowana przez radio).
Wałęsa był wówczas niekwestionowanym przywódcą ogromnego ruchu, a Jarosław Kaczyński kompletnie nieznaną postacią. I ten nikomu niemal nie znany osobnik „zadecydował wbrew Wałęsie” o powstaniu Solidarności. Zapewne też wcześniej zadecydował wbrew konklawe o wyborze Karola Wojtyły.
Jarosław Kaczyński pojawił się w Regionie Mazowsze jako pracownik biurowy (być może wolontariusz) w Ośrodku Badań Społecznych przy Zarządzie Regionu, którym kierował Antoni Macierewicz. Podkreślamy, Kaczyński nie był pracownikiem biura Zarządu Regionu, lecz ośrodka doradczego przy zarządzie. Podczas wyborów parlamentarnych w 2007 roku, Kaczyński podawał, że był „doradcą Zarządu Regionu”. Natychmiast po wyborach ta informacja zniknęła ze strony PiS. I tak z pracownika biurowego jednego z ciał doradczych, stał się doradcą Zarządu Regionu. To tak, jakby urzędnik dziekanatu jednego wydziałów głosił po latach, że był doradcą rektora.
Jeden z nas, Krzysztof Łoziński, był na wszystkich 62 zebraniach Zarządu Regionu Mazowsze w latach 1980-81, - Kaczyńskiego nie przypomina sobie na żadnym. Na liście doradców zarządu nie figurował.
Nastał stan wojenny. Co robił Kaczyński nie wiadomo, prawdopodobnie nic. Gdy w czasie przedwyborczej debaty telewizyjnej z Donaldem Tuskiem został zapytany przez Tuska: „Co pan robił w stanie wojennym?”, zamilkł. Nic nie odpowiedział i był wyraźnie zagubiony.
Coś jednak robił, uczestniczył w zakładaniu Komitetu Helsińskiego, ale Komitet Helsiński to wszak „łże-elity”, „wykształciuchy” i „lumpeninteligenci”, wiec kłopot, o tym się nie mówi. Tak jak o udziale w Okrągłym Stole, bo to wszak była „zdrada okrągłego stołu”, wedle obecnej wersji.
Ale czas mijał. Przyszły kolejne wybory i Kaczyński w kolejnym życiorysie był już „członkiem i doradcą władz krajowych podziemnej Solidarności”. Encyklopedia Solidarności podaje kolejną wersję: był członkiem i doradcą „w składzie sekretariatu Krajowej Komisji Wykonawczej”. Kaczyński podawał też, że był „sekretarzem podziemnej KKW”. Wszystkie te same funkcje przypisywał też sobie Lech Kaczyński.
No to ustalmy fakty.
22 kwietnia 1982 Zbigniew Bujak, Bogdan Lis, Władysław Frasyniuk i Władysław Hardek powołali Tymczasową Komisję Koordynacyjną NSZZ „Solidarność”. Działała ona w niezmieniony składzie do 25 października 1987 roku. Jak widać żadnego z Kaczyńskich w niej nie było. Tak więc żaden z Kaczyńskich w żadnych podziemnych władzach Solidarności przez pierwsze 6 lat podziemia nie uczestniczył.
Krajowa Komisja Wykonawcza NSZZ „Solidarność” została powołana 25 października 1987 roku. W skład KKW weszli: Lech Wałęsa (przewodniczący), Zbigniew Bujak, Jerzy Dłużniewski, Władysław Frasyniuk, Stefan Jurczak, Bogdan Lis, Andrzej Milczanowski, Janusz Pałubicki, Stanisław Węglarz; następnie dokooptowano Jana Andrzeja Górnego (15 XI 1987), Antoniego Stawikowskiego i Antoniego Tokarczuka (5 XII 1987), Stefanię Hejmanowską, Henryka Sienkiewicza, Grażynę Staniszewską (9 IV 1988), Zbigniewa Romaszewskiego (25 IX 1988). Jak widać nie było w niej ani jednego Kaczyńskiego.
Osobna kwestia, to nadużyciem jest nazywanie tego ciała „podziemną Solidarnością”. Solidarność nadal była teoretycznie nielegalna, ale KKW działała już całkiem jawnie, nikt jej nie ścigał, nikogo nie aresztowano, miała publicznie znaną siedzibę w Gdańsku, na zebrania żadna SB-cja nie wpadała. W połowie sierpnia 1988 roku władze rozpoczęły z Solidarnością rozmowy, które zakończyły się obradami Okrągłego Stołu od 6 lutego do 4 kwietnia 1989 roku. Sierpień 1988 roku można uznać za definitywny koniec okresu przejściowego między podziemiem a pełną jawnością i uznawaniem (jeszcze nieformalnym) przez władze.
Jedno można na pewno ustalić: żaden z Kaczyńskich nie był „członkiem władz krajowych podziemnej Solidarności” nawet przez sekundę. Nie był nawet członkiem władz tego okresu przejściowego: październik 87 – sierpień 88.
A co z tym sekretariatem i „sekretarzem”, do której to funkcji przyznawali się obaj Kaczyńscy? Faktycznie, od listopada 1987 roku istniał sekretariat KKW i pracowali w nim Kaczyńscy. Czy mogą jednak na tej podstawie podawać się za „członków władz krajowych”?
Sprawę jednoznacznie określa statut NSZZ „Solidarność”. Rozdział IV, paragraf 17 statutu określa jednoznacznie władze związku. Są to: Zjazd Delegatów, Komisja Krajowa, Komisja Rewizyjna. Koniec, więcej nie ma. Sekretariat nie był władzą, a jego pracownicy nie byli członkami władz.
Jarosław Kaczyński uczestniczył w zebraniach KKW jako „sekretarz” nie będący członkiem KKW (gdyby był kobietą pisano by „sekretarka”) od jesieni 1988 roku, czyli pół roku po wyjściu Solidarności z podziemia, po spotkaniu Wałęsy z Kiszczakiem, po rozmowach w Magdalence, po powołaniu rządu Rakowskiego. Ogłaszanie się na tej postawie „sekretarzem podziemnej KKW”, to czyste nadużycie, zwłaszcza że sugeruje funkcję sekretarza zarządu, czyli drugiej osoby w zarządzie po prezesie. A tu faktycznie tylko „sekretarz” a nie „sekretarka” ze względu wyłącznie na płeć.
Trzeba przyznać, że Lech Kaczyński uprawiał życiorysowej mitomanii znacznie mniej, ale później, po jego śmierci, nadrobił za niego jego brat. Nie znamy ani jednej wzmianki autorstwa Lecha Kaczyńskiego, w której przypisywał by sobie istotną rolę w strajku w Stoczni Gdańskiej w sierpniu 1980 roku. Wręcz przeciwnie, na początku lat 90, w prywatnej rozmowie z Krzysztofem Łozińskim powiedział, iż żałuje, że nie brał w tym poważniejszego udziału. Nie nam rozstrzygać, ile czasu i kiedy Lech Kaczyński w stoczni był. Są na ten temat rozbieżne relacje, a dokumenty nie są jednoznaczne. Pozostańmy przy tym, co jest jednoznaczne.
Na liście doradców MKS Lech Kaczyński nie figuruje. Adam Borowski (autor notatki w „Encyklopedii Solidarności”) powiedział, że Lech Kaczyński „był doradcą, ale Mazowiecki nie zgodził się na wpisanie go na listę doradców”. Dla nas jest to jednoznaczne: nie ma go na liście doradców, to doradcą nie był. Trzeba tak kategorycznie rozstrzygać, bo dziś bardzo wielu ludzi, którzy kompletnie nic nie robili, podaje się za doradców Solidarności. To jest pojęcie wysoce niejasne i mgliste. W podziemiu nie było legitymacji członkowskich i list obecności, dla tego dziś bardzo łatwo jest przypisywać sobie jakiś mglisty „udział” w podziemiu lub „bycie doradcą”. Byle tylko bez konkretów.
Pomińmy powszechnie znany incydent w czasie obchodów rocznicy strajku w stoczni, gdy Jarosław Kaczyński wygadywał ewidentne kłamstwa na temat roli swojego brata w tym strajku. Zajmijmy się kłamstwami poważniejszymi.
Wedle najnowszej wersji kłamstwa życiorysowego, która go dotyczy, Lech Kaczyński był „autorem 21 postulatów” strajkowych i „autorem tekstu porozumień sierpniowych”. Można rzec, że głosząc te kłamstwa Jarosław Kaczyński pobił absolutny rekord świata.
21 postulatów strajkowych sformułowała w nocy z 3 na 4 dzień strajku specjalna komisja wyłoniona z członków komitetu strajkowego. Nie było w niej (ani w komitecie) Lecha Kaczyńskiego. Komisja była potrzebna, bo w zakresie postulatów panował kompletny chaos. Domagano się na przykład wystąpienia z Układu Warszawskiego, głoszono: „precz ze Związkiem Radzieckim”. Takie postulaty groziły natychmiastową inwazją milicji i końcem strajku.
Odpowiedź na pytanie, kto był autorem 21 postulatów, jest następująca: bardzo wielu strajkujących zgłaszało postulaty, a komisja jedynie dokonała wyboru i uporządkowania. Żadna jedna osoba nie była „autorem tekstu 21 postulatów”. Żadne źródła z tamtych dni nie potwierdzają obecności w tym czasie w stoczni Lecha Kaczyńskiego.
Podobnie jest z autorstwem tekstu porozumień kończących strajk. Żadna jedna osoba takim autorem nie była. Tekst porozumień był negocjowany punkt po punkcie z delegacją rządową. Jeśli w ogóle mówić o autorstwie tego tekstu, to autorami byli zbiorowo wszyscy uczestnicy tych negocjacji, a tych dokumenty wyliczają jednoznacznie:
Po stronie strajkujących: Lech Wałęsa, Andrzej Kołodziej, Bogdan Lis, Lech Bądkowski, Wojciech Gruszewski, Andrzej Gwiazda, Stefan Izdebski, Jerzy Kwiecik, Zdzisław Kobyliński, Henryka Krzywonos, Stefan Lewandowski, Anna Pieńkowska, Józef Przybylski, Jerzy Sikorski, Lech Sobieszek, Tadeusz Stanny, Anna Walentynowicz, Florian Wiśniewski.
Po stronie rządowej: Mieczysław Jagielski, Zbigniew Zieliński, Tadeusz Fiszbach, Jerzy Kołodziejski.
Koniec, nikt więcej. Jak łatwo zauważyć, Lecha Kaczyńskiego tu nie ma.
A swoją drogą, to Jarosław Kaczyński potrafił najpierw powiedzieć, że jego brat „nie mógł zamknąć się w stoczni, bo miał małe dziecko”, a innym razem mówić, że był „autorem 21 postulatów” lub „autorem tekstu porozumień gdańskich” i w ogóle najważniejszą osobą tego strajku.
Mamy jeszcze kłamstwo życiorysowe dotyczące incydentu z ostatnich lat życia Lecha Kaczyńskiego. Adam Bielan oświadczył nagle, że jest nieprawdą, iż Lech Kaczyński w Gruzji wydał pilotom rozkaz lądowania w Tbilisi, mimo zamkniętego lotniska. Twierdził, że takiego rozkazu nigdy nie było, Lech Kaczyński nie wchodził w ogóle do kabiny pilotów, był cały czas razem z nim w saloniku. Oczywiście Bielan kłamał, bo sam Lech Kaczyński domagał się postawienia przed sądem pilota i jego degradacji „za niewykonanie rozkazu”. Przemysław Gosiewski wystosował nawet w tej sprawie pismo z identycznym żądaniem ukarania pilota za niewykonanie rozkazu zwierzchnika sił zbrojnych - prezydenta. Rozmowa była zresztą nagrana, są zeznania pilota na temat jej treści.
W 2004 roku, zrobiono bohaterkę Powstania Warszawskiego z Jadwigi Kaczyńskiej (matki Jarosława i Lecha). Po wyborach (2005 r.) wyszło na jaw, iż Jadwiga Kaczyńska w Powstaniu nie brała udziału, przebywała w Skarżysku Kamiennej, gdzie mieszkała. Ciekawa była metoda tej mistyfikacji. Propagandyści z Muzeum Powstania Warszawskiego, niby przez pomyłkę, umieścili ją jako powstańca na plakacie rozklejanym w autobusach miejskich (L. Kaczyński był wówczas prezydentem Warszawy). Podczas wyborów prezydenckich (2010 r. ), telewizja publiczna (zależna od PiS) powtórzyła tę mistyfikację przed debatą prezydencką z udziałem J. Kaczyńskiego. Prezes dyskretnie nie sprostował.
Tyle archiwalnego tekstu. Czytelnicy mogą sami wyrobić sobie zdanie.
Krzysztof Łoziński


Panie Prezydencie, nie mogę przyjąć Pańskiego zaproszenia

http://wyborcza.pl/7,95891,23278146,panie-prezydencie-nie-moge-przyjac-panskiego-zaproszenia.html

Szanowny Panie Prezydencie,
Przed kilku dniami otrzymałem Pańskie imienne zaproszenie do udziału w oficjalnych uroczystościach 75. rocznicy wybuchu Powstania w Getcie Warszawskim. Z przykrością informuję, że Pańskiego zaproszenia nie mogę przyjąć.
Piszę „z przykrością”, albowiem w innych okolicznościach udział Prezydenta RP w tej uroczystości byłby godnym uczczeniem pamięci żydowskich bohaterów, którzy choć osamotnieni, a jednocześnie świadomi, że ich walka jest częścią wspólnego oporu przeciwko niemieckiej machinie Zagłady, podjęli bój z oddziałami generała SS Jürgena Stroopa.
Nie wnikając w tym miejscu szerzej w przyczyny, działalność obozu politycznego, z którym jest Pan związany, jest sprzeczna z wartościami, o które walczyli powstańcy, a także dziesiątki tysięcy innych Żydów w oddziałach partyzanckich, miejskiej konspiracji czy w armiach antyhitlerowskiej koalicji.
Ci w istocie uprzywilejowani, którzy uzyskali dostęp do broni, a choćby tylko do koktajlu Mołotowa, obojętnie, syjoniści różnych odłamów, harcerze z Haszomer Hacair, bundowcy, socjaliści z Poalej Syjon czy komuniści, podjęli walkę w Warszawie, ale także w innych gettach i obozach zagłady w imię ludzkiej godności i wolnościowej tradycji. „Parchy” z różnych obozów politycznych i orientacji (czy zareagował Pan na to poruszające wyobraźnię określenie jednego z czołowych publicystów Pańskiego obozu politycznego?) szły do walki razem i razem ginęli.
Wspominam o tym, albowiem propagowane dzisiaj pisanie historii „na nowo” prowadzi m.in. do brutalnej ingerencji w historię żydowskiego oporu i powstania. Przypomnę tylko, że to przedstawicielom Pańskiego obozu udało się przeciwstawić - manipulując nazwami ulic - bundowca Marka Edelmana, w powstaniu zastępcę Mordechaja Anielewicza, i komunistę Józefa Lewartowskiego, współorganizatora wielopartyjnego bloku oporu w warszawskim getcie już wiosną 1942 r.
Zaślepieni ignoranci i doktrynerzy z Pańskiego obozu, prawdziwi bluźniercy, nie mogą, jak widać, zrozumieć, że antykomuniści – socjalista Edelman i syjonista Mordechaj Anielewicz – mogli ramię w ramię walczyć wspólnie z nielicznymi komunistami przeciwko niemieckim oddziałom.
Nie usłyszałem głosu protestu z Pańskiej strony, który wsparłby apel wszystkich głównych organizacji żydowskich w Polsce w tej sprawie. Milcząc, akceptował Pan ten brutalny akt ingerencji w historię Żydów, Warszawy i Polski.
Nie usłyszałem Pańskiego głosu, gdy wojewoda z Pańskiego obozu politycznego odmawiał pod idiotycznym pretekstem włączenia 19 kwietnia syren dla uczczenia pamięci młodego, zaledwie 24-letniego dowódcy powstania i jego towarzyszy.
Ale również i Pan, Panie Prezydencie, dokonał w zeszłym roku swoistego cudu w trakcie wizyty w Izraelu. W swoim wystąpieniu w Centrum Dziedzictwa im. Menachema Begina w długim akapicie na temat Powstania w Getcie Warszawskim zdołał Pan nie wspomnieć nazwy organizatora i głównej siły powstania – Żydowskiej Organizacji Bojowej. To tak jakby pisać o Powstaniu Warszawskim, nie wspominając nazwy Armia Krajowa.
Żydowscy powstańcy z warszawskiego getta zasługują na coś więcej aniżeli obecność przed ich pomnikiem w dniu 19 kwietnia ludzi reprezentujących rządzący obecnie obóz polityczny.
Panie Prezydencie,
List ten przekazuję zarówno na Pańskie ręce, jak i przyjaciół oraz innych zainteresowanych osób i instytucji. Piszę o kwestiach dotyczących życia publicznego, a te, jak sądzę, powinny być publicznie debatowane. 
Z wyrazami  szacunku,
Henryk Szlajfer - em. profesor ISP PAN. Ekonomista i politolog, profesor Uniwersytetu Warszawskiego. W 1968 r. wraz z Adamem Michnikiem relegowany z uczelni za działalność opozycyjną. Wiec w ich obronie był początkiem Marca ’68.
Warszawa, 15 kwietnia 2018 r.

OSKARŻAM

W Polsce umiera chrześcijaństwo. Wykorzeniają je gorliwi członkowie Kościoła. Biskupi milczą, niestety.
rzed kilkoma miesiącami wysłałem do niemal stu polskich biskupów list, w którym starałem się zdefiniować najpilniejsze zadania stojące przed polskim Kościołem (tekst listu opublikował „TP” w nr. 22/2017). Pisałem go w przekonaniu, że to już mój ostatni głos na temat sytuacji w polskim Kościele. W międzyczasie zrozumiałem jednak, że dramat się pogłębia.
Oto na naszych oczach umiera w Polsce chrześcijaństwo. I nie jest to wynik propagandy libertyńskiej, zabiegów kół masońskich czy międzynarodowych spisków. Chrześcijaństwo wykorzeniamy my sami, duchowni i najgorliwsi członkowie Kościoła, własnymi rękami i na własne życzenie.
Coraz więcej osób przestaje identyfikować się z Kościołem. Instytut Statystyki Kościoła Katolickiego odnotował ostatnio najwyższy od kilku lat spadek uczęszczających do kościoła. W 2016 r. liczba ta spadła w porównaniu z rokiem 2015 o ponad 3 proc. i wynosi 36,7 proc – najmniej w powojennej historii Polski.
Cóż się takiego stało? Wprowadziliśmy w naszą religijność element, który ją rozsadza: wrogość. Jesteśmy nią nie tylko zarażeni, ale przyzwyczailiśmy się do niej: stała się do pewnego stopnia wręcz naszym znakiem rozpoznawczym. A gdzie jest wrogość, tam prawo obywatelstwa ma nienawiść – wroga przecież należy zniszczyć. Można więc pluć, drwić i deptać ludzi, można bezpodstawnie oskarżać ich o niegodziwości, a nawet zbrodnie, i równocześnie powoływać się na Ewangelię, stroić się w piórka obrońcy chrześcijańskich wartości i Kościoła, odbywać pielgrzymki na Jasną Górę, składać świątobliwie ręce do modlitwy i ukazywać w mediach rozmodloną twarz.
Przecież to już nie jest chrześcijaństwo, tylko jego parodia.
Antykatecheza o uchodźcach
Ilustracją tego, jak bardzo wrogość wsączyła się w nasze myślenie, jest stosunek do uchodźców i migrantów. Jeszcze dziesięć lat temu 70 proc. Polaków było zdania, że skoro nas, gdy sami byliśmy uchodźcami, przyjmowano godnie w innych krajach, to i my winniśmy okazać gościnność uciekającym przed okrucieństwem wojny. Dziś wszystko się odwróciło: 63 proc. Polaków jest przeciw przyjmowaniu uchodźców. Oto namacalny rezultat agresywnej antykatechezy którą uprawiają politycy, wspierani niestety przez wielu duchownych.
Nikt nie mówi, że goszczenie przybyszów, zwłaszcza należących do innej kultury i religii, jest proste. Jednak każdy człowiek skrzywdzony i zraniony, także uchodźca, ma – jak przypomina papież Franciszek – „twarz Chrystusa”. Zwolennicy zamknięcia granic przed obcymi głoszą, że bronią cywilizacji chrześcijańskiej, kultury religijnej, ba – Ewangelii i samego Chrystusa. „Człowiek jest drogą Kościoła” – uczył jednak nasz święty papież. Mamy służyć człowiekowi. Każdemu. To podanie ręki drugiemu, zwłaszcza obcemu, jest najlepszą obroną Chrystusa i Kościoła.
Aż się wierzyć nie chce, jak bardzo wrogość zagościła w głowach polskich katolików. Kilkanaście dni temu jeden z bliskich mi i zasłużonych kapłanów powiedział: „na szczęście nasz rząd nie wpuścił tej dziczy do Polski… To nie są ludzie, ale DZICZ…”.
Rządzący dziś Polską odwołali się do najbardziej mrocznych zakamarków polskiej duszy. Potrafili „ulepić potwora” i przestraszyć prawie dwie trzecie Polaków, dobrze wiedząc, że może to przynieść wyborcze zwycięstwo. Uciekinierzy z Afryki i Bliskiego Wschodu – wbijano ludziom do głowy – to nie ofiary przemocy i ludzie wołający o ratunek, tylko cyniczni muzułmanie, którzy będą niszczyć katolicki naród i gwałcić polskie kobiety.


Owszem, Konferencja Episkopatu zaproponowała stworzenie „korytarzy humanitarnych”. Takie korytarze istnieją w innych krajach, nie obciążają budżetu państwa i umożliwiają leczenie pacjentów w stanie krytycznym, którzy nie mogą liczyć na pomoc w Syrii. Ale nasz rząd, złożony z ministrów zasiadających w pierwszych ławach warszawskiej katedry na smoleńskich „miesięcznicach”, odrzucił tę propozycję, twierdząc, jeśli dobrze zrozumiałem, że jest ona zagrożeniem dla bezpieczeństwa państwa. Większej hipokryzji nie można sobie wyobrazić.
Trzeba z całą mocą zawołać: polska polityka wobec uchodźców jest haniebna. „Na granicy Europy, na oczach cywilizowanego świata, giną bezbronni ludzie”, powiedział kard. Kazimierz Nycz, a my, nie wyciągając do nich ręki, przekreślamy Ewangelię. Bratnie kraje z naszej europejskiej Wspólnoty, np. Grecja i Włochy, borykają się z problemem uchodźców, których przecież nie zapraszali do siebie, a Polska zrywa solidarność z nimi i coraz bardziej się izoluje.
W takiej sytuacji każdy krok ma znaczenie, jak choćby propozycja Janiny Ochojskiej, którą poparli prymas i przewodniczący Episkopatu, by 14 stycznia w Światowy Dzień Migranta i Uchodźcy księża użyli formularza mszy za uchodźców.
Ale wielu wiernych zatroskanych o Kościół pragnie, aby nasi pasterze oświadczyli rządzącym, że uznają prawo demokratycznie wybranych przedstawicieli narodu do prowadzenia polityki wewnętrznej i zewnętrznej, ale równocześnie, jako pasterze Kościoła, zobowiązani są do „wydawania oceny moralnej nawet w kwestiach dotyczących spraw politycznych, kiedy domagają się tego podstawowe prawa osoby lub zbawienie dusz” („Gaudium et spes”, 76). Dlatego pasterze polskiego Kościoła z całą odpowiedzialnością oświadczają, że stosunek rządu do uchodźców jest nieewangeliczny i niechrześcijański. W związku z czym proszą, aby władze RP swojej polityki nie uzasadniali troską o dobro religii chrześcijańskiej i Kościoła katolickiego. Biskupi bowiem oceniają, że taka „troska” nie służy Kościołowi, ale go niszczy.
Powszechnie się uważa, że za piekło, które rozpętało się w Polsce, odpowiada jeden człowiek. Ja też tak do pewnego czasu myślałem. Ale kiedy w Sejmie padły haniebne słowa o „mordach zdradzieckich” i „kanaliach”, a posłowie partii rządzącej zamiast spalić się ze wstydu, nagrodzili te wyzwiska owacją na stojąco, zrozumiałem, że to oni – stojący i wiwatujący – tak naprawdę odpowiadają za to, co się dziś dzieje.
Jeszcze nie tak dawno Polska była szanowanym liderem przemian po upadku komunizmu, a teraz stała się „chorym człowiekiem Europy”. Nie widzicie tego, posłowie i senatorowie? Wiele najpoważniejszych autorytetów oskarża was o niszczenie Polski, ja natomiast, z wielkim zażenowaniem, ale z całą stanowczością oskarżam was o niszczenie chrześcijaństwa i dlatego proszę, byście zaniechali głoszenia, że jesteście obrońcami Kościoła.
Radiowa trucizna
Przeciwnicy przyjmowania uchodźców nie odnieśliby tak wielkiego sukcesu, gdyby w życie religijne Polaków od lat nie wsączano wrogości. Wybitni psychologowie twierdzą wszak, że najlepszym, choć godnym potępienia sposobem integrowania grupy jest wymyślenie zewnętrznych wrogów i ciągłe straszenie nimi. Mistrzem świata w tej kategorii jest o. Tadeusz Rydzyk. W jego wystąpieniach stale przewijają się zdania: jesteśmy prześladowani, chcą nas zniszczyć, bo kochamy Polskę i Kościół, bezustannie nas atakują… Nasi krytycy „nienawiść sączą do Polaków, do Polski, do Kościoła, do Radia Maryja” – powiada ojciec dyrektor.


Czy nie ma w Radiu Maryja, Telewizji Trwam, „Naszym Dzienniku” modlitwy? Jest. Czy nie ma świetnych konferencji i dobrych tekstów? Są. To dlaczego Wiśniewski i jemu podobni je atakują? Bo modlitwa jest przeplatana napaściami na ludzi, a to już nie jest chrześcijaństwo.
Widzenie wszędzie wrogów i agresja są specyficznymi cechami sekt. Prof. Norman Davies (podziwialiśmy jego umiejętność patrzenia na polskie dzieje bez emocji i widzenia w nich tego, czego rodzimi historycy nie dostrzegają) powiedział niedawno: „Polscy wierni łykają w kościołach truciznę”. Zdanie to można odnieść także do mediów ojca dyrektora. Piszący te słowa usiłował przez pewien czas odmawiać różaniec z Radiem Maryja, ale na dłuższą metę się nie dało: natychmiast po modlitewnym „amen” pan Michalkiewicz albo inny „natchniony patriota” zaczynał pluć na politycznych przeciwników, a jego głównym wrogiem była zawsze poprzednia rządowa ekipa, która „Polskę rozgrabiła, upodliła i sprzedała Berlinowi”.
Niedawno odbyła się w Toruniu kolejna wielka radiomaryjna uroczystość. Główny celebrans, bp Wiesław Mering, któremu asystowało kilkudziesięciu innych hierarchów, w obecności najbardziej rozmodlonych ministrów i posłów (Macierewicz, Ziobro, Szyszko, Błaszczak, Piotrowicz, Czarnecki) najpierw „kanonizował” ojca dyrektora, a następnie wskazał na wiekopomne zasługi dzieł przez niego stworzonych („Dziękujemy za budzenie miłości do ojczyzny, za trudną sztukę uczenia służby tej ojczyźnie, za przedstawianie prawdziwej jej historii”, a także za to, że „Radio Maryja nieugięcie piętnowało wszystkie kłamstwa związane z tragedią smoleńską i budziło w tym zakresie sumienia Polaków”). Uroczystość uświetniły listy od prezydenta, ówczesnej premier, a przede wszystkim od prezesa PiS. Jarosław Kaczyński, który kilka lat temu mówił, że o. Rydzyk służy interesom Rosji, napisał: „Opatrzność postawiła na drodze naszego życia ojca Tadeusza Rydzyka”.
To również trzeba powiedzieć pełnym głosem: Radio Maryja, Telewizja Trwam i „Nasz Dziennik” sączą od lat truciznę, nazywając to ewangelizacją. Ta trucizna jest tym bardziej jadowita, że jej rozprzestrzenianie popiera wielu biskupów. Tylko nieodżałowany abp Józef Życiński miał odwagę publicznie powiedzieć, że te dzieła są dalekie od chrześcijaństwa i wypędzają ludzi z Kościoła. Jestem przekonany, że wielu biskupów podziela stanowisko abp. Życińskiego, ale milczą. Nie milczą natomiast ci biskupi, którzy jeżdżą do Torunia i wychwalają „wielkiego ewangelizatora narodu”, a także ci, którzy ślą do redakcji „Naszego Dziennika” świąteczne życzenia, uwiarygodniające poczynania o. Rydzyka.
Zdecydowałem się na te słowa widząc smutek, ból, a nawet chęć odejścia z Kościoła wielu wspaniałych ludzi, dla których nasza wspólnota przestała być zanurzona w miłości i prawdzie. Gdybyż biskupi wiedzieli, jak wielu jest takich i jak trudno im trwać w Kościele... Drodzy Księża Biskupi, to Wy odpowiadacie za polski Kościół i za głoszenie nieskażonej Ewangelii. Jeśli dalej będziecie zachowywać bierność, kościoły opustoszeją. Rzesze wiernych oczekują, że skoro nie da się przywrócić katolickiego charakteru mediom, których twórcą jest o. Rydzyk, to oświadczycie, że media te nie mają prawa uważać się za „katolickie”. I że toruńskie radio nie może nosić nazwy „Maryja”, skoro zamieszcza programy ubliżające Ewangelii, a tym samym Matce Boskiej. Tak, oskarżam Radio Maryja, Telewizję Trwam i „Nasz Dziennik” o to, że niszczą chrześcijaństwo i Kościół w Polsce.
Comiesięczna profanacja
Skoro zdecydowałem się podnieść alarm w sprawie dechrystianizacji Polski, nie mogę pominąć lekcji dawanej nam od siedmiu lat na Krakowskim Przedmieściu. Chodzi naturalnie o miesięcznice smoleńskie.
Pomijam to, co się dzieje w archikatedrze warszawskiej: cytowałem kiedyś gorszące słowa wypowiadane tam przez kaznodziejów i wciąż się dziwię, że to spotkanie, na pół religijne, na pół polityczne, jest kontynuowane. Tym razem jednak chcę zwrócić uwagę na rzeczy, które dzieją się po wyjściu z katedry. Wyrusza pochód. Na czele niesie się krzyż. Jest odmawiany różaniec. Na transparentach tymczasem czytamy, że tragedia smoleńska to zaplanowana zbrodnia, że „to był zamach”. Prezentowany jest także wizerunek Tuska z Putinem z podpisem „udało się”.


Po przyjściu pod Pałac Prezydencki i złożeniu kwiatów następuje punkt kulminacyjny: przemówienie prezesa PiS – zawsze piętnujące politycznych przeciwników jako zdrajców, zawsze jątrzące i zawsze przesiąknięte nienawiścią: „Naszą pamięć chciano zabić, bo jej się bano. Winny jest rząd Donalda Tuska. Oni robili wszystko, żeby ta pamięć umarła”, „Antoni dokonał cudu ze swoim zespołem” (szósta rocznica). „Nieustannie okłamywano Polaków, nieustannie nas Polaków okłamywano”, „Nie odbył się jeszcze pogrzeb prezydenta i jego małżonki, kiedy zaczęły się ataki (…) uruchomiono przemysł pogardy, zaatakowano krzyż (…) podeptano wszystkie elementarne zasady naszej europejskiej kultury. Doszło do prawdziwej eksplozji nienawiści do polskiej tradycji katolickiej (…) To wszystko działo się za zgodą, albo wręcz na polecenie władz”… (piąta rocznica).
Marsz kończy modlitwa, prowadzona była wiele razy przez ks. Stanisława Małkowskiego (obecnie zastąpił go inny duchowny), który stojąc obok prezesa wygłosił kiedyś skierowane do Pałacu Prezydenckiego i mieszkającego w nim wówczas Bronisława Komorowskiego egzorcyzmy. I znowu trzeba wielkim głosem zawołać: to nie jest żadne chrześcijaństwo, tylko jego parodia i profanacja krzyża! Wrogość i nienawiść w religijnym opakowaniu są przecież gorsze niż pogaństwo. Dlaczego tylu ludzi nie rozumie, że to zaraza?
Wielu wierzących oczekuje, że Episkopat w końcu oświadczy, iż miesięcznice nie mają charakteru religijnego i nie może być na nich noszony krzyż; że biskupi wezwą duchownych, aby w tych marszach nie brali udziału. Ja zaś oskarżam Jarosława Kaczyńskiego, organizatorów i uczestników miesięcznic (także tych, którzy w tym wydarzeniu uczestniczą w dobrej wierze) o to, że niszczą autentyczne chrześcijaństwo i Kościół w Polsce.
Nienawiść na ulicach
Na polskich ulicach i placach, przy różnych okazjach, dają się coraz częściej słyszeć dziwne okrzyki, np.: „Raz sierpem, raz młotem czerwoną hołotę”, „Odsunąć żydostwo od władzy”, „Biała siła! Biała rasa!”, „Czysta krew, trzeźwy umysł”, „Europa będzie biała albo bezludna”, „Sieg heil”. Politycy zdają się patrzeć na grupy wykrzykujące te hasła z przymrużeniem oka, a nawet, jak sądzę, z pewną sympatią. Również wielu duchownych uważa krzyczących za prawdziwych patriotów, na Jasnej Górze przyjmuje się ich z honorami, jak w ostatnią sobotę. Kiedyś podprzeor klasztoru ogłosił: „jesteście bohaterami XXI wieku”. Jakby nacjonalizm, antysemityzm i wrogość do obcych nie były śmiertelnymi chorobami. Których – jak uczy historia XX wieku – nigdy nie wolno lekceważyć.
Nie jestem przeciwnikiem kontaktu księży z takimi grupami, wręcz przeciwnie – tyle że musi to być kontakt w duchu Ewangelii. Organizatorzy kibicowskich uroczystości na Jasnej Górze mogą nie zdawać sobie sprawy, że uczestnictwa w Eucharystii nie można pogodzić z agresywnym i nienawistnym zachowaniem, ale teologicznie wykształceni ojcowie paulini mają obowiązek ich o tym pouczyć, a nawet zażądać wykluczenia takich zachowań, jeśli chcą zostać przyjęci na Jasnej Górze. Podobnie z Marszem Niepodległości, organizowanym pod hasłem „My chcemy Boga”. Jeśli jakaś grupa, organizacja, związek chcą uchodzić za katolickie, winny się wyrzec wrogości i nienawiści. Dlatego kapłanów, którzy tolerują nacjonalizm i wrogość, a tym bardziej tych, którzy je pochwalają, oskarżam: zachowując się w ten sposób, niszczycie chrześcijaństwo i Kościół, i przyczyniacie się do wzrostu sił zagrażających społecznemu pokojowi.
Aby Polska była czysta
W najczarniejszych snach nie przewidywałem, że będę świadkiem takich wydarzeń. Że rządzący będą przekreślać znaczenie Solidarności i osiągnięć Polski po obaleniu komunizmu, że będą mówić, iż wszystko, co dobre, zaczęło się od nich – to byłoby jeszcze do przełknięcia. Problem w tym, że rządzący Polską uważają, iż po drugiej stronie nie ma konkurentów i przeciwników – są tylko zdrajcy. Dlatego pluje się na nich, wymyśla oszczerstwa. Dlatego się mówi: oni depczą wszystko, co święte, gardzą Polską, są łotrami, służą obcym interesom. Obecnie, po rozprawieniu się z instytucjami stojącymi na straży praworządności i wolności obywatelskiej, słyszymy zapowiedź, że następnym etapem będzie rozprawienie się właśnie ze zdrajcami i wrogami – tak aby Polska była czysta, sprawiedliwa i katolicka. „Aby Polska była Polską”.
Jedyną siłą, która w Polsce dysponuje jeszcze pewnym autorytetem, jest Episkopat. Dlatego ośmielam się prosić, zresztą w imieniu wielu myślących podobnie: Księża Biskupi, wkroczcie na publiczną arenę. Wybiła godzina, kiedy jesteście bardzo, ale to bardzo potrzebni – Kościołowi, lecz również Polsce. ©

Komisja Piotrowicza odrzuciła budżet RPO. Bo „Bodnar broni osób z patologiami seksualnymi”

https://oko.press/komisja-piotrowicza-odrzucila-budzet-rpo-bodnar-broni-osob-patologiami-seksualnymi/

Komisja sejmowa odrzuciła budżet RPO na 2018 rok. Wśród absurdalnych oskarżeń wobec Adama Bodnara pojawiły się m.in. te o działalności antyrządowej i obronie interesów "środowisk patologicznych". "Bronię słabszego przed silniejszym" - odpowiada RPO na FB, bo w komisji nie dano mu zabrać głosu. Dziś w Sejmie będzie rozpatrywana petycja o odwołanie Bodnara
Sejmowa Komisja Sprawiedliwości i Praw Człowieka, której przewodził poseł PiS Stanisław Piotrowicz, zaopiniowała negatywnie propozycję budżetu Rzecznika Praw Obywatelskich na rok 2018. Adam Bodnar przedstawił budżet o 5,457 mln wyższy niż ten z 2017 r. I szczegółowo wyjaśnił, że największa część dodatkowych pieniędzy (4 000 tys. zł) zostanie przeznaczona na remont budynku – siedziby RPO. Zaplanowano też otwarcie biura terenowego w Białymstoku, cztery nowe etaty oraz 3-procentową podwyżkę płac dla pracowników. Szczegółowe informacje można zleźć tutaj.
Bodnar zaznaczył też, że budżet RPO jest obecnie niższy niż w 2012 r. Parlament obniżył go w styczniu 2016 r. Zgodnie z planem zatwierdzonym jeszcze w 2015 r. budżet na 2016 r. miał wynosić 45,6 mln zł, czyli o 7 mln więcej niż w 2015 r. Po styczniowych cięciach zostało tylko 35,6 mln.
Choć dyskusja w komisji miała dotyczyć pieniędzy, posłowie PiS rozpoczęli od ataków na działalność RPO. Przytaczamy w całości wypowiedź posłanki Krystyny Pawłowicz*, gdyż to ona nadawała ton dyskusji, a jej wypowiedź była znamienna:
„Pan nie wykonuje swoich konstytucyjnych kompetencji, nie jest rzecznikiem praw obywatelskich, tylko rzecznikiem środowisk patologicznych obyczajowo, zdrowotnie, seksualnie, tak bym powiedziała. Nie chroni i ogranicza prawa obywatelskich osób, które…jak na przykład drukarz z Łodzi. Pan tępił go, jeździł i robił wszystko, żeby temu człowiekowi uniemożliwić korzystanie z wolności sumienia, wolności działalności gospodarczej. Poza tym pan bardzo lubi rozbudowywać tych swoich zastępców, którzy bronią właśnie głównie tych osób homoseksualnych, a to lekarz, minister zdrowia powinien się nimi zajmować, a nie… Całą energię i środki  w zasadzie skierowane są na reprezentowanie i forsowanie różnych potrzeb interesów, żądań i oczekiwań tej grupy osób. Ja nie wiem, jak tam jest uzasadniona 5-milionowa podwyżka, ale tam w zasadzie należałoby się przyjrzeć… niech pan szuka oszczędności, a nie rozbudowuje administracje swoją. Ja nie sądzę by to tyle kosztowało”.
Po kilku minutach posłanka uzupełniła swoja wypowiedź: „Ad vocem do siebie samej. Pan rzecznik zajmuje się głównie działalnością antyrządową, bojkotuje reformy i działania legalnie wybranych władz. Nie widzę powodu dla którego mielibyśmy umożliwiać turystykę antypolską po różnego rodzaju organach zagranicznych. To byłoby demoralizujące. Odbudowę załatwimy jakoś. A pan potrzebuje na budowę kolejnej placówki na wschodzie Polski, żeby mieć placówkę działania antyrządowego, bo do tego sprowadza się działalność pana rzecznika”.
Do krytyki przyłączyli się inni:
  • Mirosława Różecka-Stachowiak (PiS) poskarżyła się, że rzecznik nie odpowiedział na jej pismo, które wysłała kilka miesięcy wcześniej;
  • Waldemar Buda (PiS), choć wcześniej opowiedział się za przyznaniem dodatkowych środków RPO ze względu na remont budynku, zapewnił, że w żadnym razie nie popiera Bodnara, gdyż ten wystąpił przeciwko drukarzowi z Łodzi,
  • Ireneusz Zyska (WiS) zastrzegł, że nie pamięta aktywności rzecznika, gdy chodziło o osoby poszkodowane przy dzikiej reprywatyzacji. Przypomniał też, że Bodnar obraził naród polski oskarżając go o holocaust.
  • Waldemar Buda odkrył, że argumenty Kamili Gasiuk-Pihowicz, która broniła działalności RPO, są bez sensu, bo jest ona „urlopowanym pracownikiem RPO”. Zasugerował, że może w związku z tym „negocjuje teraz podwyżkę”. Na ten dziwny zarzut posłanka Nowoczesnej odpowiedzieć nie mogła, bo przewodniczący nie dopuścił jej do głosu.
Do głosu nie dopuszczono także samego Bodnara, który w związku z tym odpowiedział kilka godzin później na FB. Napisał: „Słuchałem oskarżeń z rosnącym zdumieniem, ale i smutkiem. Moim zadaniem jest bronić obywateli, nawet jeśli wymaga to wchodzenia w spór z rządzącymi. Moim zadaniem ustawowym jest współpracować z krajowymi i międzynarodowymi organizacjami i instytucjami broniącymi praw człowieka. Moim zadaniem jest walka z torturami oraz poniżającym i nieludzkim traktowaniem. Moim zadaniem jest zajmowanie się tematyką przeciwdziałania dyskryminacji”.
  • Zobacz cały wpis Adama Bodnara na FB
    Mamy dziś dobry powód do tego, by porozmawiać o tym, co naprawdę robi Rzecznik Praw Obywatelskich.
    Otóż posłowie z Komisji Sprawiedliwości i Praw Człowieka Sejmu RP negatywnie zaopiniowali (wynik głosowania: 9 do 6) projekt budżet mojego biura na 2018 r., bo „krytykuję rząd” i „bronię mniejszości” (słów pani posłanki K. Pawłowicz na ich temat nie powtórzę, bo oznaczałoby to mój brak szacunku dla tych mniejszości).
    Słuchałem oskarżeń z rosnącym zdumieniem, ale i smutkiem. Moim zadaniem jest bronić obywateli, nawet jeśli wymaga to wchodzenia w spór z rządzącymi. Moim zadaniem ustawowym jest współpracować z krajowymi i międzynarodowymi organizacjami i instytucjami broniącymi praw człowieka. Moim zadaniem jest walka z torturami oraz poniżającym i nieludzkim traktowaniem. Moim zadaniem jest zajmowanie się tematyką przeciwdziałania dyskryminacji.
    Bronię słabszego przed silniejszym. To jest demokratyczny standard. Robię to razem z zespołem doskonałych ekspertów – od lat przeciążonych pracą, starających się ze wszelkich sił odpowiadać na zalew skarg i próśb o pomoc.
    Niestety nie mogłem tego wszystkiego powiedzieć na forum Komisji. Po serii zarzutów nie mogłem się do nich ustosunkować. Może na forum Komisji Finansów Publicznych Sejmu RP będzie lepiej.
    Jeśli chcecie podyskutować o tym, co robię, co warto robić i kto w Polsce potrzebuje pomocy, to tutaj jest materiał do dyskusji – mój „Alfabet”, czyli rozwinięcie tematów, które przedstawiłem 15 września w Sejmie.
    A konkrety do dyskusji do budżetu RPO są tutaj:
OKO.press, podobnie jak Adam Bodnar, słuchało posiedzenia komisji z rosnącym zdumieniem. I całkiem sporym zażenowaniem. Argumenty, które na niej padły, były nie tylko krzywdzące i dyskryminujące dla dużych grup obywateli, ale także niezgodne z prawdą.
Po pierwsze, homoseksualizm wykreślono z listy chorób już w roku 1973, dlatego pomysł by osobami LGBT zajmował się minister zdrowia nie ma uzasadnienia.
Po drugie, Adam Bodnar ma na swoim koncie wiele interwencji związanych z ochroną praw lokatorskich. „Rzecznik interweniuje regularnie” – mówiła OKO.press Agata Nosal-Ikonowicz z Kancelarii Sprawiedliwości Społecznej, która od wielu lat walczy m.in. o prawa lokatorów. Piotr Ikonowicz z KSS napisał w tej sprawie list do Jarosława Kaczyńskiego: „Jeszcze jako szef Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka [Adam Bodnar] wielokrotnie angażował się w obronę praw nie tylko politycznych, ale, co jest mi szczególnie bliskie, socjalnych zwykłych ludzi krzywdzonych przez niesprawiedliwy system oraz ludzi, którzy nadużywali władzy, jaką daje osobista zamożność do krzywdzenia swych współobywateli”. Pisaliśmy o tym szczegółowo tutaj.
Po trzecie, z wykresu przedstawionego poniżej nie wynika, żeby PRO zajmował się głównie obroną osób LGBT.

Na dalszych miejscach, które już nie zmieściły się na wykresie są: prawa konsumentów, prawa żołnierzy i funkcjonariuszy, zawody prawnicze, równe traktowanie (dopiero na 16 miejscu), sprawy podatkowe. Jeszcze dalej na liście znajdują się: migranci, alimenty, wolność słowa. Szczegółowo o działalności RPO w latach 2015 -2016 pisaliśmy tutaj. O zarzutach PiS wobec Bodnara pisaliśmy tutaj. Sprawozdanie z działalności RPO z roku 2016 r. można przeczytaj tutaj. Zachęcamy także do przeczytania najnowszej publikacji o działaniu RPO – tutaj.

Po czwarte, oskarżanie Bodnara o to, że obarczył winą za holocaust cały naród polski jest, delikatnie mówiąc nadużyciem. W programie „Minęła dwudziesta” 20 czerwca 2017 r. Rzecznik podkreślił, że wiele narodów, w tym Polacy, współuczestniczyło w holocauście, ale byli za niego odpowiedzialni Niemcy. Dokładna analizę wypowiedzi RPO można przeczytaj tutaj.
Po piąte, przypominamy, na czym polegała sprawa drukarza z Łodzi. W 2016 roku pracownik łódzkiej drukarni odmówił wykonania materiałów reklamowych dla Fundacji LGBT Business Forum. W odpowiedzi na zamówienie zamejlował, że „nie przyczynia się do promocji ruchów LGBT”. Sąd Rejonowy uznał zachowanie pracownika drukarni za wykroczenie z art. 138 Kodeksu wykroczeń. W sprawę zaangażował się niezadowolony z wyroku Zbigniew Ziobro i włączył do postępowania Prokuraturę Generalną. Sąd wyrok utrzymał, a Zbigniew Ziobro zapowiedział kasację. Szczegółowo o sprawie pisaliśmy tutaj.
W środę 25 października sejmowa Komisja ds Petycji zaopiniuje petycje w sprawie złożenia wniosku o odwołanie Adama Bodnara z funkcji RPO.

*Niedawno obiecaliśmy Państwu i sobie, że nie będziemy więcej pisać o wypowiedziach Krystyny Pawłowicz. Uznaliśmy jednak, że jej wypowiedzi podczas pełnienia funkcji publicznej (czyli podczas posiedzenia komisji) nie mogą pozostać bez odpowiedzi, zwłaszcza wtedy, gdy są krzywdzące, obraźliwe lub/i nieprawdziwe. Nasze postanowienie pozostaje w mocy jeżeli chodzi o wypowiedzi posłanki w mediach i na fb.

mariusz błaszczak odpowiada na oburzenie sąsiadów ws. projektu polskiego paszportu

https://wiadomosci.wp.pl/mariusz-blaszczak-odpowiada-na-oburzenie-sasiadow-ws-projektu-polskiego-paszportu-6153606869698689a

Mariusz Błaszczak skomentował pomysł umieszczenia na polskich paszportach motywu wileńskiej Ostrej Bramy i Cmentarza Orląt Lwowskich. Szef MSWiA argumentuje, że są one elementem polskiej historii, więc na paszporcie mogą się pojawić. Ale Wrocław w niemieckim paszporcie wywołałby protesty ze strony Polski.

Mariusz Błaszczak stwierdził w programie pierwszym Polskiego Radia, że nowy paszport będzie wydany ze względu na 100 rocznicę odzyskania niepodległości. Na razie odbywają się konsultacje, w których można zdecydować o motywie na paszporcie. Litwa i Ukraina zareagowały oburzeniem na umieszczenie w nich symboli związanych z Wilnem i Lwowem.

Jak argumentuje szef MSWiA, Ostra Brama i Cmentarz Orląt Lwowskich są elementami polskiej historii i nie można ich z niej wymazywać. – Polska wybiła się na niepodległość w 1918 r. i to wszystko, co się działo na kresach wschodnich jest elementem naszej historii – mówił.
Prowadzący audycję w radiowej "Jedynce" zapytał Mariusza Błaszczaka, czy Polska protestowałaby, gdyby Niemcy umieścili na swoich paszportach Wrocław lub Gdańsk. – Oczywiście, że byśmy protestowali. Ale to Niemcy wywołały II wojnę światową – odparł szef MSWiA.