Motto: "Pierdol bąka a on brzdąka" - ciocia Wiesia

Jakub Ćwiek o kaczyńskim




c.d. - 13 kwietnia 2016.



Chciałoby się w tym momencie napisać "i teraz, kiedy zwróciłem już Waszą uwagę", ale wtedy ktoś mógłby nieopatrznie zrozumieć te słowa jako stwierdzenie, że mój głośny wpis był jakim -nie wiem- eksperymentem socjologicznym, prowokacją... A nie był. Nie był ani jednym, ani drugim. Był przejawem czystego wkurwu wynikającego z bezsilności. I ten wkurw - nie, nie ma na to innego słowa, wszystkie cenzuralne nie oddają tych konkretnych emocji - wciąż mnie trzyma i wciąż mną trzęsie. I szybko nie przestanie. 
Fali hejtu (czy tu raczej, nazywajmy rzeczy po imieniu, kontrataku) ze strony środowisk ultraprawicowych się spodziewałem. Jego standardowej formy też. Bojkotu książek, czy wręcz ich palenia, obietnice ustawek, znalezienia mnie tu i tam, zapewnienia, że odszczekam każde słowo. Wszystko klasycznie i podobnie miałem w przedfejsowej erze z "Gotuj z papieżem". Zabawne przy okazji, że -choć dałem przecież przykład obraźliwych wulgaryzmów- to w tych, które dotarły do mnie zwrotnie, dominowały "chujowy pisarzyna" czy "pierdolony pedał". Do tego pierwszego przywykłem, bo część Fandomu od dawna robi robotę. Drugie? Ktoś usiłuje mnie obrazić, sugerując, że jestem homoseksualistą? "Pierdolony człowieku" zadziałałoby równie skutecznie i ma ten sam potencjał obrazy. Jeśli już, szukajmy go tu w przymiotniku. Powtarzam: Jeśli już...
Piszę o tym, że prawicowy hejt mnie nie rusza. Na umiarkowane komentarze w stylu: "przesadziłeś", odpowiadam, że być może, ale po pierwsze w swoim imieniu, po drugie świadomy konsekwencji. Problem mam z tymi, co "właściwie popierają, ale nie w tej formie". Ok, wulgaryzmy mogą Wam nie odpowiadać, choć zarówno mówienie o prymitywizacji języka jak i sprowadzanie języka nienawiści do słów obelżywych to grube nieporozumienie. Tym niemniej rozumiem - nie pasuje. Ale to nie jest tak, że ktokolwiek mnie namaścił na Trybuna Ludu. Nie jestem głosem żadnego z Was, nie mówię w publicznym imieniu, etc. To nie tak też, że mam jakiś wybitny zasięg docieralności, że jako osoba rozpoznawalna mam dużo większy wpływ na cokolwiek. Mnie samego to bawi niepomiernie, ale powołam się tu na Bosaka z Młodzieży Wszechpolskiej, który powiedział, że nie uważa, bym był jakoś specjalnie znanym pisarzem. Ma rację, nie jestem. Akurat on wie doskonale, co znaczy być znanym, bo raz, że przecież w Sejmie, a dwa, że w Tańcu z Gwiazdami. 
Nie jestem znany, a wpis, choć z ustawieniami publicznymi, wrzuciłem na swoim fejsie. Rozdmuchała go też lokalna Wyborcza, a nie że od razu główna, i zaraz zdjęła. Teraz się tym bawi natemat i niezależna. 
Dlaczego to piszę i podkreślam okoliczności powstania wpisu? Nie po to, by się cofać przed odpowiedzialnością. Po to, by był moim głosem, nie czyimś. By był moją reakcją na zadymę w autobusie, że nawiążę do rozmowy w komentarzach. Jak właśnie w czasie zadym autobusowych jakich byłem świadkiem, zareagowałem agresywnie, wulgarnie, ale - tu odniosę się do kolejnej kwestii poruszanej we wpisach- to nie nienawiść. Pisanie w ten sposób to uproszczenie jakich stosujemy masę, od kiedy staliśmy się wszyscy stadem baranów szerujących bzdurne memy jako objawione prawdy i argumenty. Etykiety. Język nienawiści to taki, gdzie są przekleństwa i obelgi. Jakie to wszystko proste... 
Do sedna jednak. Napisałem, co napisałem. Podtrzymuję każde słowo i wszystkie emocje, ale, że tak zaproponuję, może Wy, którzy się ze mną zgadzacie, ale nie podoba się Wam moja prymitywna, wulgarna forma, coś z tym zrobicie zamiast deliberować o tym, jak to ja przekroczyłem granice? Szerowanie wulgarnego posta, jako głosu, z którym zgadzasz się troszkę, ale z treścią nie formą, to tchórzostwo. Miej odwagę napisać swoimi słowami, co widzisz i co cię wkurza. Nieważne jakie to będą słowa.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz