Motto: "Pierdol bąka a on brzdąka" - ciocia Wiesia

Czy Bóg wybaczy siostrze Bernadetcie?

http://wyborcza.pl/duzyformat/1,137741,15767379,Czy_Bog_wybaczy_siostrze_Bernadetcie_.html


autor: Justyna Kopińska


Był taki jeden. Silny. Siostry zamykały mnie z nim i jego bratem w pokoju na klucz. To był taki strach, że nie możesz myśleć ani czuć. Tego, co się tam wydarzyło, nie da się opowiedzieć


Wieczorem 6 lutego 2006 roku Barbara Domaradzka z Rybnika zadzwoniła na policję. Jej syn Mateusz wyszedł poślizgać się na górce zwanej "Depta" i nie wrócił. Rozpoczęto poszukiwania. Policja użyła psów tropiących. Rozesłano komunikaty: osiem lat, 120 cm wzrostu, szczupły, włosy ciemny blond. Sprawdzono wszystkie miejsca, do których chłopiec mógł pójść. Ale nie znaleziono go.

Policjanci zaczęli obserwować szkołę, do której chodził. Kręcili się koło niej dwaj mężczyźni: 22-letni Łukasz i jego kuzyn, 25-letni Tomasz. Ustalono, że mogą mieć związek z zaginięciem Mateusza. Uczniowie mówili, że mężczyźni pili alkohol, dawali dzieciom słodycze, zachęcali do wspólnej gry w piłkę. Próbowali też dotykać chłopców i sami się przed nimi obnażali.

Gdy policja zatrzymała Tomasza, okazało się, że od lat utrzymywał kontakty seksualne z Łukaszem. Początkowo je wymuszał, później Łukasz sam zaczął je inicjować, a także interesował się kontaktami seksualnymi z dziećmi.

Tomasz przyznał, że znał zaginionego Mateusza. Opowiadał nawet, że chłopiec był bardzo piękny i że się w nim zakochał.

Obaj mężczyźni zostali oskarżeni o zabójstwo. Sprawa - prowadziła ją gliwicka prokurator Joanna Smorczewska - miała charakter poszlakowy, bo nie było świadków zdarzenia ani ciała. Przeprowadzono więc eksperymenty procesowe. 6 marca 2006 r. policjanci przywożą kukłę odpowiadającą wyglądowi Mateusza. Tomasz opowiada, jak zaprosili chłopca na wspólne ślizganie się. Doszli na górkę. Rozebrali go. "Mieliśmy go tylko zerżnąć. Ale mały zaczął się wyrywać. Krzyczał, że o wszystkim powie mamie" - zdradza Tomasz. Zaczęli go bić. W pewnej chwili chłopiec zemdlał. Mężczyźni przykryli go gałęzią. I poszli do sklepu Balbina. Wypili wino i dwa piwa. W Rybniku temperatura tej doby wahała się od -8 do -22,4 st. C.

Podczas kolejnego eksperymentu w rybnickim lesie mężczyźni opowiadają, jak po wypiciu wina i piw wzięli z domu łopatę "sztychówkę" i wrócili po ciało chłopca. W obecności kamery pokazują, jak nieśli go aż do mostu kolejowego. Tam Łukasz został na czatach, a Tomasz sam poszedł zakopać ciało. Podczas eksperymentu Tomasz ma napady duszności, przyspieszone tętno. Opowiada, jak patrzył na twarz leżącego w dole Mateusza i nie potrafił nasypać na nią ziemi. Wziął kawek ubrania, rzucił na chłopca i dopiero zaczął przysypywać ciało.

Tomasz i Łukasz przed sądem odwołali wcześniejsze zeznania, mimo to w 2008 roku zostali skazani na 25 lat więzienia za zabójstwo. Sąd uznał, że ich wypowiedzi były tak bardzo zbieżne, że nie mogli ich uzgodnić, przebywając w osobnych celach.

Obszar wskazany przez mężczyzn jako teren pochowania Mateusza, jest zbyt rozległy, by można go przekopać. Ciała chłopca do tej pory nie odnaleziono.

List

Jeszcze w trakcie procesu o zabójstwo Mateusza do Prokuratury Okręgowej w Gliwicach przyszedł list od kolegi z Tomasza celi. Więzień donosił, że Tomasz przyznał się do zabójstwa, a także do gwałtów na dzieciach w Ośrodku Wychowawczym Sióstr Boromeuszek w Zabrzu, w którym mieszkał do 18. roku życia. "Jedynym powodem wysłania listu jest to, że sam mam dziecko", pisał autor.

Na wniosek prokuratury w Gliwicach kolejny eksperyment odbył się w Ośrodku Sióstr Boromeuszek. Funkcjonariusze z 20-letnim stażem pracy mówili potem, że czuli się w ośrodku nieswojo. Po kątach snuły się szare dzieci, wyglądały jak mali dorośli. W domu brakowało hałasu, radości. W pokojach nie było półek, jedynie łóżka przykryte kapą i taborety. W oknach kraty. Wszystko wspólne, nawet szafa z bielizną. Na pytania policjantów, dlaczego dzieci nie mają szczoteczek do zębów w oddzielnych kubkach, siostry powiedziały, że dzieci wiedzą, która jest czyja. Ale skąd wiedzą, skoro wszystkie szczoteczki są niebieskie?

Przed pokojem siostry dyrektor czekała na ławeczce trójka dzieci ze spuszczonymi głowami. Policjanci próbują z nimi porozmawiać, ale dzieci są przerażone. Z pokoju wychodzi siostra Bernadetta. Jeden z funkcjonariuszy opowiadał potem: "Tomasz spojrzał na nią i jakby diabła zobaczył. Jego strach był dziwny, bo siostra była spokojna, delikatna. Bardzo blada, szczupła, około 50 lat, roztaczała pewien czar osoby, która wie, co robi".

Policjanci oraz prokurator poszli z siostrą do jadalni. Dzieci jadły w ciszy. Tomasz wskazał czworo z nich jako swoje ofiary. Wskazani chłopcy byli bardzo podobni do Mateusza.

2 lata i 34

Prokuratura Okręgowa w Gliwicach w 2007 roku rozpoczyna kolejną sprawę, tym razem przeciwko dyrektor Ośrodka Sióstr Boromeuszek Agnieszce F., czyli siostrze Bernadetcie, oraz wychowawczyni w grupie chłopców Bogumile Ł., siostrze Franciszce.

Tomasz opowiedział biegłemu psychologowi, jak w sierocińcu gwałcili go starsi wychowankowie. Nie miał wówczas nawet pięciu lat. Pamiętał, że to "było coś strasznego". Nie pamiętał, kiedy sam zaczął dotykać innych chłopców.

Z zeznań wychowanków ośrodka wynikało, że Tomasz wykorzystywał dzieci przez wiele lat. Miał ksywkę "Pantera", bo skradał się w nocy do łóżek. Wszyscy wychowankowie o tym wiedzieli i twierdzili, że o zachowaniu Tomasza wiedziały także siostry.

W roku 2007 w ośrodku mieszkało około 60 dzieci, dziewczynek i chłopców w wieku od 2 do 18 lat.

Siostry nie starały się o ograniczenie władzy rodzicielskiej rodzicom i znalezienie dzieciom nowej rodziny lub chociaż rodziny zastępczej. Skutek był taki, że po kilkunastoletnim pobycie w ośrodku były odsyłane do tego samego środowiska, z którego przyszły. Nie miały innego.

Siostry przyznały przed sądem, że niektórzy wychowankowie zostawali w ośrodku dłużej, bo nie mieli w ogóle dokąd wrócić. Najstarszy miał 34 lata.
Do gwałtów dochodziło w grupach chłopców.

Dzieci opowiadały, że młodsi zamykani są na noc na klucz w pokoju z 20-letnimi mężczyznami. Jedne twierdziły, że to kara za moczenie się do łóżka, inni mówili, że siostra nie tłumaczy, dlaczego muszą spać w danym pokoju. Jeśli dzieci zgłaszały siostrze Bernadetcie, że są dotykane, nie reagowała, nazywała jedynie molestujących zboczeńcami i pedałami albo karała biciem po twarzy.

Dzieci mówiły, że siostry biły je prawie codziennie, często do krwi. Nazywały "zboczeńcami, małymi gnojkami, debilami, ułomkami".

W ośrodku pracowało osiem sióstr, nie było psychologa. Pozostałe siostry podporządkowały się systemowi kar dyrektorki. Dziewczynkom za karę wkładały mydło do ust, wiązały do słupa lub kaloryfera, myły w zimnej wodzie. "Koleżanka przybiegła do mnie - zeznawał jeden z wychowanków. - Miała opuchnięte ręce, siniaki, płakała. Okazało się, że siostra przykuła ją do kaloryfera i zostawiła".

"Pamiętam, jak dziewczyny zostały przyłapane na paleniu papierosów - mówiła podczas procesu jedna z sióstr. - Siostra Bernadetta mówiła, że są niemoralne, głupie i stoczą się jak rodzice, bo mają to w genach. Wszyscy milczeliśmy. Siostra dyrektor traktowała nas, nie tylko dzieci, z dużym dystansem, oschle. Jej obowiązki powodowały frustracje i agresywne odzwierciedlanie problemów. Zawsze starała się narzucać swoją wolę, nie można się było jej sprzeciwić".

Funkcjonariusze przypomnieli sobie w sądzie troje przerażonych dzieci, które siedziały na ławeczce przed pokojem siostry Bernadetty. Okazało się, że czekały na wymierzenie kary. Dzieci dostawały klapsy na gołą pupę za nierówny szlaczek w zeszycie, urwanie guzika, zgubienie skarpetki. Wychowankowie uważali kary za normalne. Zwłaszcza jeśli do ośrodka trafili jako dwuletnie dzieci bite i maltretowane w domu.

Prokuratura ustala, że takie zachowanie sióstr miało miejsce już od lat 70.

Patologia

Jak podaje strona parafii św. Andrzeja: działalność Sióstr św. Karola Boromeusza w Zabrzu trwa od 1887 r. Siostry opiekowały się chorymi i biednymi z całego miasta, prowadziły przedszkole oraz kursy robótek ręcznych dla dziewcząt. W 1893 r. budynek został przeznaczony na dom dziecka i ta działalność trwa do dziś.

Rafał, wychowanek sióstr od 1974 do 1991 roku, opowiada mi o latach spędzonych w ośrodku: - Do dziś mam ślad na głowie od tego, jak siostra Monika uderzyła mnie menażką, bo śmialiśmy się podczas obiadu. Miałem 10 lat. Na jadalni musieliśmy być tak cicho, żeby muchy było słychać. Siostra uderzyła nas wszystkich, ale ja zemdlałem i podobno było dużo krwi. Zawiozły mnie do szpitala. Tłumaczyły, że przewróciłem się na rowerze. Lekarz mówił, że to niemożliwe, bo rana jest zbyt głęboka, ale sprawy nie zgłosił. Inne siostry też biły. Wieszakami, menażkami, chochlami do zupy, pasem, trzepaczkami, kluczami, krzesłami. Najgorzej pobiły Adama, bo miał problemy z mową. Biły go prętami po szyi, aż pojawiła się krew. Później kazały mówić dzieciom, że się przeziębił i dlatego nie ma go w szkole przez tyle tygodni.

Siostra Bernadetta była w ośrodku od 1978 roku, w 1994 została dyrektorem. Byłem zdziwiony, jak później się zachowywała, bo wcześniej była spokojna i sama bała się siostry dyrektor Scholastyki. Myślę, że od niej przejęła ten system kar. W ośrodku ceniono rygor i dyscyplinę. Jeśli któraś z wychowawczyń była dla dzieci ciepła, przytulała je lub wykazywała większą troskę, była z ośrodka usuwana.

Nauczycielka muzyki ze szkoły powiedziała, że ja i mój kolega mamy talent. Poprosiła siostry, bym poszedł do szkoły muzycznej. Lubiłem chodzić do szkoły: grałem na waltorni, fortepianie, miałem kolegów. Siostry zgodziły się nawet, abym śpiewał w chórze, ale później mi zabroniły. Nigdy nie wyjaśniały dlaczego.

Nie narzekam, bo jako jedyny mogłem się rozwijać. Jak dzieci miały zdolności plastyczne, siostry zabraniały im malować. Za wyrwanie kartki w zeszycie były bite, nawet jeśli chciały zapisać swoje myśli. Gorsze od bicia było absolutne posłuszeństwo i brak prywatności. Jak dostałem zegarek od chrzestnej na komunię, to siostry go zabrały i zwróciły po kilku latach.

Najbardziej nie lubiłem weekendów i świąt. Na święta dostawaliśmy dary z zagranicy. Widzieliśmy te owoce, ale siostry kazały czekać, aż ksiądz poświęci, więc gniły.

Myliśmy się wszyscy razem. W jednej wannie. Ściągałem majtki, wkładałem takie do kąpieli, na chwilę wchodziłem do wanny, a po mnie te same majtki ubierał inny chłopak i wchodził do tej samej wody. Jak się zagapił, to siostry lały lodowatą wodą. Wycierały nas tym samym ręcznikiem, zmieniały dopiero, gdy woda się z niego lała.

Budziły nas o 5.30 rano na modlitwę, później śniadanie, szkoła, obiad, odrabianie lekcji. Od 18.00 nie mogliśmy nic pić, jak ktoś był spragniony, to próbował z kranu w łazience się napić pod nieuwagę sióstr. Budziły nas o 23.00 i rozkazywały się wysikać, nawet jak nie chciałeś. Najbardziej karane było nasikanie do łóżka. A tam były dzieci z rozbitych rodzin, które dużo przeżyły i często miały kłopoty z moczeniem się.

Najbardziej jest mi przykro, że siostry kazały mi iść do zawodówki na ślusarza. Nie można było pójść do liceum. Wszystkim wybierały zawód. Mówiły, że jesteśmy upośledzeni. Teraz studiuję pedagogikę. Staram się zrozumieć ich zachowanie i to, dlaczego nikt nie reagował - nauczyciele, lekarze, kuratorium. Przecież dzieci chodziły do szkoły z siniakami, a jak nauczyciel zgłaszał siostrom, że chłopiec był pobity, to tygodniami nie wysyłały go do szkoły.

To, że ośrodek prowadzony był przez zakonnice, uśpiło czujność ludzi. Gdyby nauczycielka wyobraziła sobie, że to jej dziecko jest bite i poniżane, od razu rozpętałaby burzę. Ale dorośli nie myśleli o nas "dzieci" tylko "patologia".

Nie myślę, aby siostra Bernadetta była bardzo religijna. Zresztą my lubiliśmy modlitwy, ale nie było ich dużo.
Ceniony pedagog

W trakcie sprawy prokurator Joanna Smorczewska złożyła wniosek do Kongregacji Sióstr Miłosierdzia o odwołanie siostry Bernadetty ze stanowiska dyrektora ośrodka. Na tej podstawie Kongregacja powołała nową dyrektor. Siostra Bernadetta została przeniesiona do Seminarium Duchownego w Opolu.

Zaledwie kilka lat wcześniej, w 2003 roku, siostra Bernadetta otrzymała zabrzańską Nagrodę św. Kamila. "Kocham dzieci, serce mi pęka, kiedy widzę, że są opuszczone i smutne, wiem, ile dla nich znaczy uśmiech i ciepłe słowo" - mówiła w wywiadzie dla lokalnej gazety. Z artykułów w zabrzańskiej prasie wynikało, że siostra była cenionym pedagogiem, który poświęcił życie dla dobra wychowanków.

- Do czasu ujawnienia sprawy z placówki, a także ze szkół, do których chodzą jej podopieczni, nie płynęły niepokojące sygnały, a Agnieszka F. zwana siostrą Bernadettą została nawet wyróżniona przez lokalną społeczność - zapewniał w trakcie procesu rzecznik kuratorium w Katowicach Piotr Zaczkowski.

Okazało się też, że do 2007 roku nie było w ośrodku żadnej kontroli z kuratorium .

Kuratorzy tłumaczyli, że za kontrolę odpowiada tylko zakon. Po sprawdzeniu przepisów, także zapisów konkordatu, prokuratura w Gliwicach potwierdziła, że instytucje świeckie nie mogą ingerować w kontrolę sprawowaną przez zakon nad ośrodkiem.

Katoliczki i diabeł

Jednym ze świadków w procesie była nauczycielka Zofia Włodarska ze Szkoły Podstawowej nr 8 w Zabrzu, która jako jedyna zareagowała na prośby jednego z wychowanków, Pawła, aby zabrać go z ośrodka.

- Paweł został do nas przeniesiony w 2006 roku ze Szkoły nr 13 w Zabrzu. Miał za duże ubranie, był brudny, podenerwowany, dzieci się z niego naśmiewały - opowiada mi Zofia Włodarska. - Mówił, że siostry zamykają go na noc z dwójką chłopaków, którzy go gwałcą. Powtarzał, że się zabije. Po moim zgłoszeniu został przeniesiony do interwencyjnej placówki wychowawczej - Centrum Wsparcia Kryzysowego Dzieci i Młodzieży. Później okazało się, że wszystko, co mówił, było prawdą. Paweł w ciągu następnych kilku lat bardzo się zmienił. Był zadbany, uważny, dzieci go polubiły. To była największa przemiana, jaką do tej pory widziałam.

Jedna z zabrzańskich nauczycielek opowiada teraz, że gdy o procesie było już głośno, jej koleżanki z pokoju nauczycielskiego tak komentowały sprawę: "To konflikt wiary. Jestem katoliczką i nie będę donosić na siostry zakonne. Innym też odradzam".

"Siostra Bernadetta ma wpływy, była nie do ruszenia przez kilkadziesiąt lat. Na pewno zostanie i dzieci będą miały jeszcze gorzej".

"Siostra i tak do więzienia nigdy nie pójdzie. Po co dzieci mają przez to przechodzić".

"Nie wiadomo, z czym musiały mierzyć się te wychowawczynie. Siostra Bernadetta jest miłą, delikatną osobą. A to są dzieci alkoholików, narkomanów. Przecież w takim dziecku, nawet jak ma trzy lata, może tkwić diabeł".

Psychotropy

Z dokumentacji medycznej Poradni Neurologicznej i Psychologicznej w Zabrzu wynika, że podczas pobytu w Ośrodku Sióstr Boromeuszek Paweł był leczony na zaburzenia zachowania i nadpobudliwość. Siostry podawały mu leki. W 1999 roku doznał zatrucia lekami psychotropowymi i w stanie śpiączki przewieziono go do szpitala. U lekarzy ze szpitala ten fakt nie wzbudził podejrzeń. Siostry nie poinformowały o tym zdarzeniu lekarza, który leczył chłopca w poradni.

Paweł ma dziś 22 lata. Tak opowiada mi o latach w ośrodku: - Do ośrodka trafiłem po jednej z imprez u rodziców. Miałem 1,5 roku. Siostry mówiły: >>twoja stara jest nic niewarta, jesteś debilem, ułomem, gnojem<<. Biły za wszystko. Najgorzej, jeśli zsikałeś się do łóżka w nocy albo byłeś głośno. Lubiły bezwzględną ciszę. Czasem prosiły starszych chłopaków o pomoc. >>Dajcie im nauczkę<< - mówiły. Wtedy prowadzili nas na gwiazdę. Tak mówiliśmy na strych z gwiazdą na podłodze. Chłopcy nas tam rozbierali, bili, do krwi. Siostry patrzyły.

Każdy był bity, ale jeśli kogoś bito wcześniej w domu, to nawet nie myślał, że to coś złego. Co kilkuletnie dziecko może wiedzieć na temat zła? Czasem siostra Bernadetta tak mnie pobiła, że nie mogłem chodzić do szkoły. Raz wzięła drewniany wieszak. Biła po całym ciele. Już nie pamiętam, za co. Ale najgorsze były uderzenia w głowę. Tak jakby chciała dostać się do środka. Musieli mi zszyć rany, więc siostry wzięły mnie do szpitala i tłumaczyły lekarzowi, że się przewróciłem.

Pierwszy raz przyszli do mnie w nocy, jak miałem sześć lat. Spałem i rozebrał mnie starszy chłopak, kazał mi różne rzeczy zrobić. Od razu powiedziałem siostrze Bernadetcie i bardzo się bałem, bo siostra nie zareagowała. Później zaczęli do mnie przychodzić inni wychowankowie. Pytali, czy chłopacy już mi to robili. Powiedzieli, że im też. Nikt się tym nie zajął. Więc zajęliśmy się sobą sami. Siostry musiały reagować na nasze próby samobójcze. Nałykałem się najsilniejszych psychotropów, zadzwoniły po karetkę. W szpitalu mówiły później: "myślał, że to cukierki". Najdziwniejsze, że ich tłumaczenia nie miały sensu, a wszyscy wierzyli.

Powiedziałem o gwałtach do nauczycielki. Mówiła, że to sprawdzi. A potem zobaczyłem, jak rozmawia z siostrą Bernadettą na zebraniu. Śmiały się, żartowały. Czułem się przyparty do muru. Tak jakbym wybierał między śmiercią a życiem w ośrodku.

Był taki jeden z braci. Silny. On zmuszał wielu. Siostry zamykały mnie z nim i jego bratem w pokoju na klucz. To jest taki strach, że już nie możesz myśleć ani czuć. Prosiłem siostrę Bernadettę, aby mnie przeniosła, bo mnie dotykają. Teraz myślę tylko, że Pan Bóg ma jej dużo do wybaczenia. Bo tego, co się tam wydarzyło, nie da się opowiedzieć. Próbuję to ubrać w słowa, ale trzeba przeżyć, żeby zrozumieć.

Myślę, że ludzie widzieli tylko habit, a trzeba widzieć serce. Ona go nie ma. Dla mnie to uosobienie zła. Najbardziej się boję, że takich wychowawców może być więcej.
Na moje prośby zareagowała dopiero pani Zofia Włodarska, gdy w 2006 roku przeniesiono mnie do Szkoły nr 8 w Zabrzu. Uwierzyła mi. Zgłosiła sprawę do prokuratury, zostałem zabrany z ośrodka. Tylko dzięki niej żyję. Pytała, jak się czuję, co u mnie. Chwaliła. Chciałbym mieć taką matkę.

Jak już wyszedłem z ośrodka, to sam o sobie nie myślałem dobrze. W nocy wszystkie historie wracały. Kilka lat temu postanowiłem to zakończyć. Stałem na moście. Zauważył mnie pan, który pomyślał, że chcę skoczyć. Chwycił mocno za rękę. Powiedział: >>Bóg cię kocha<<. Rozpłakałem się i opowiedziałem mu wszystko.

Tego ośrodka się nie da zapomnieć. Nadal chodzę taki skulony. Na razie pracuję jako ochroniarz i z tego się cieszę. Chciałbym kiedyś założyć rodzinę. Ale chciałbym powiedzieć ludziom, żeby nie mieli dzieci dla zasiłku albo becikowego, bo tacy się tutaj zdarzają. Potem dziecko ma dwa latka i ląduje w takim miejscu jak Ośrodek Sióstr Boromeuszek. Niech rodzice się przejdą po tych ośrodkach, poobserwują. To jest piekło, te dzieci nie chcą żyć".

Proces

Przed sądem zeznawało 22 wychowanków. Wszyscy, także dzieci, zeznawali w obecności siostry Bernadetty. Sędzia oddalił wniosek prokuratury, by nie było jej wtedy na sali sądowej. Uznał, że nie miałaby pełnego obrazu swojej sytuacji, co mogłoby naruszyć jej prawo do rzetelnej obrony.

Biegła psycholog wielokrotnie prosiła o usunięcie pytań adwokatów, którzy zadawali je w zbyt skomplikowany sposób lub sugerowali dzieciom, że siostra dyrektor może jeszcze wrócić do ośrodka. Ale dzieci je już słyszały.

"Podczas składania zeznań przed sądem u większości pokrzywdzonych widać było wysoki poziom napięcia i lęku, szczególnie w czasie odczytywania im wcześniejszych zeznań - napisała w opinii psycholog. - Niektórym stan emocjonalny nie pozwolił na dalszy udział w czynności procesowej i po potwierdzeniu złożonych wcześniej zeznań przestali odpowiadać na pytania bądź rozpłakali się".

Sióstr broniło dwóch adwokatów znanych z najwyższych stawek w Gliwicach.

Siostra Bernadetta odmówiła składania wyjaśnień i nie przyznała się do winy. Nie skierowano jej na badania psychologiczne, ponieważ nie istniały podejrzenia o niepoczytalności. Jej adwokat nie nawiązywał do żadnych wydarzeń w jej życiu osobistym, które mogłyby tłumaczyć jej okrucieństwo.

Siostra Bernadetta dwukrotnie odmówiła rozmowy do reportażu. "Proszę, niech sprawa Zabrza pozostanie w cieniu. Życzę sukcesów w pracy" - napisała.

Nieoficjalnie jedna z sióstr Kongregacji Sióstr Miłosierdzia w Trzebnicy mówi mi: - Przez kilkadziesiąt lat wszyscy ją w Zabrzu chwalili - nauczyciele, prasa, urzędnicy. W dzisiejszym świecie każdemu można udowodnić, że jest przestępcą.

Kontrola

Po procesie w ośrodku w Zabrzu zmniejszono liczbę wychowanków do 36. Zatrudnionych jest 23 pracowników, z tego siedem to siostry zakonne, reszta to świeccy wychowawcy. Zatrudniono psychologa, przeprowadzono remont, sale 20-osobowe zamieniono na pokoje trzy-, czteroosobowe.

Pierwszy raz przyszli do mnie w nocy, jak miałem sześć lat. Spałem. Rozebrał mnie starszy chłopak, kazał mi różne rzeczy zrobić. Od razu powiedziałem siostrze Bernadetcie i bardzo się bałem, bo siostra nie zareagowała

Anna Wietrzyk, rzecznik kuratorium w Katowicach, mówi, że obecnie placówka jest kontrolowana, ale kuratorium nadal odpowiada jedynie za poziom pedagogiczny (czyli może kontrolować, czy dzieci mają warunki do odrabiania lekcji i nauki). Za rozwój i bezpieczeństwo wychowanków nadal odpowiada jedynie Kongregacja Sióstr Miłosierdzia św. Karola Boromeusza w Trzebnicy.

Kongregacja Sióstr Miłosierdzia informuje, że ośrodek jest kontrolowany, ale siostry odmawiają rozmowy na ten temat.

Wyrok

W 2010 roku Sąd Rejonowy w Zabrzu uznał siostrę Bernadettę i siostrę Franciszkę za winne przemocy psychicznej i fizycznej wobec wychowanków oraz podżegania do aktów pedofilskich na czterech nieletnich wychowankach i nakłanianie starszych wychowanków do przemocy fizycznej wobec młodszych chłopców.

Siostra Bernadetta została skazana na dwa lata więzienia w zawieszeniu, natomiast siostra Franciszka - która zdaniem sądu była posłuszna i bezwzględnie przyjęła system kar narzucony przez dyrektorkę - na osiem miesięcy w zawieszeniu.

W 2011 roku sąd apelacyjny zaostrzył karę wobec dyrektorki ośrodka. Skazano ją na dwa lata bezwzględnego pozbawienia wolności. Uzasadnienie wyroku zostało utajnione.

8 lipca 2011 siostra Bernadetta miała zgłosić się do aresztu karnego we Wrocławiu. Nie zgłosiła się. Od trzech lat sąd odracza karę po wnioskach siostry, w których powołuje się na zły stan zdrowia oraz podeszły wiek (ma 59 lat).
W lutym siostra Bernadetta złożyła wniosek o warunkowe zawieszenie kary pozbawienia wolności ze względu na podeszły wiek oraz działalność na rzecz Zgromadzenia Sióstr Miłosierdzia św. Karola Boromeusza. Posiedzenie sądu w tej sprawie odbędzie się 24 kwietnia 2014 roku.

Pani Agnieszka

Tomasz i jego kuzyn Łukasz od 2008 roku przebywają w więzieniu. Z ekspertyz psychologa wynika, że Tomasz nie ma zaburzeń pedofilnych. Boi się natomiast dorosłych kobiet. Według psychologa jego zachowanie prawdopodobnie ukształtował pobyt w ośrodku, szczególnie molestowanie przez starszych wychowanków, gdy był małym dzieckiem.

Świadek obecny na obu procesach: - Zastanowiło mnie, że siostra ani przez chwilę nie pokazała, że żal jej chłopców. Podczas całego procesu była bardzo spokojna. Mówiła, że dzieci są złe, upośledzone i nie należy im wierzyć. Jedyne uczucia pokazała, gdy prokurator powiedziała do niej imieniem z dowodu: "Pani Agnieszko". Zaczerwieniła się ze złości, krzyczała, by nazywać ją "siostrą dyrektor Bernadettą".

Niektóre imiona oraz dane zostały zmienione.

Dziękuję rzecznikowi Sądu Okręgowego w Gliwicach Agacie Dybek-Zdyń za pomoc przy powstaniu artykułu.







---------------------------------
c.d.


Tym razem dziewczyny opowiadają o piekle jakie zgotowały im siostry bromeuszki. D.

Dokładnie rok temu w "Dużym Formacie" opublikowałam reportaż o kilkudziesięciu latach przemocy w Specjalnym Ośrodku Wychowawczym Sióstr Boromeuszek w Zabrzu. Sąd od kilku lat odraczał wyrok dla siostry Bernadetty, dyrektorki ośrodka, która we wnioskach powoływała się na podeszły wiek (59 lat), stan zdrowia oraz działalność na rzecz Zgromadzenia Sióstr Boromeuszek. Miesiąc po publikacji siostra Bernadetta została odprowadzona przez funkcjonariuszy do zakładu karnego. Za znęcanie się psychiczne i fizyczne oraz pomocnictwo w gwałtach na chłopcach.
Zadzwoniło do mnie wtedy wielu chłopaków z ośrodka. Mówili, że "wreszcie chodzą z podniesioną głową". Jednak na Facebooku, na którym wychowankowie komentowali medialne doniesienia, dostrzegłam rozżalenie dziewczyn. Jedna z nich napisała: "O nas nikt nie mówi. Tylko wychowawczynie w grupie chłopców postawiono przed sąd. Nasz potwór, siostra Patrycja, spokojnie żyje i dalej może dręczyć dzieci". Chłopcy z ośrodka sióstr boromeuszek mogą się ubiegać o odszkodowanie, ale jedynie od zakonu. Nie ma bowiem świeckiej instytucji w Polsce, która przyznałaby się do odpowiedzialności za kontrolę ośrodka siostry Bernadetty. Dziewczynki zadośćuczynienia nie dostaną.
Justyna Kopińska i jej książka "Czy Bóg wybaczy siostrze Berbadetcie?"

Zosia, wychowanka sióstr boromeuszek:
- Opowiem ci o sierocińcu, o siostrach, które przyszły do nas z piekła, o próbach samobójczych i przywiązywaniu do słupa. Ale napisz ten tekst do dziewczyn takich, jaką byłam dawniej. Powiedz im, żeby uciekały, jeśli trafią do bidula prowadzonego przez agresywnych wychowawców. Lepiej żyć na ulicy. I przekaż, żeby nie mieszkały na dworcu. Lepiej po kanałach się ukrywać, wtedy mężczyźni cię nie dopadną.
Nie pamiętam, jak trafiłam do ośrodka. Podobno w połowie lat dziewięćdziesiątych. Miałam wtedy pięć lat. Moi rodzice byli biedni, a do tego pili. W sierocińcu od początku było strasznie. Ton nadawały siostra Bernadetta, Patrycja, a później Monika. Podobne w okrucieństwie. Patrycja, bo stosowała upokarzające kary, jak przywiązanie do słupa i kaloryfera na wiele godzin. Monika, bo biła mnie najmocniej. Okładała pięściami po twarzy, kręgosłupie. Zdarzało się, że traciłam przytomność. A Bernadetta, bo jako dyrektor na to wszystko pozwalała.
Były też dobre siostry, ale one nie miały nic do powiedzenia.
Siostra Monika trenowała boks na dziewczynkach. Potrafiła najpierw pobić kilkuletnią wychowankę, a potem podnieść ją do góry i rzucić o stół. Siostry mówiły:
- Głupia szmato, z ciebie nic w życiu nie będzie.
W ośrodku były też dziewczynki grzeczne, które niczym się nie wyróżniały. Im czasem linką przyłożyły albo śmiały się z ich wyglądu.
- Z ciebie to kupa mięsa - rechotały.
Ale nie biły ich do krwi. A ja byłam nadpobudliwa i mówiłam, co myślę. A najgorsze, że byłam inna. Siostra Monika rozpowiadała, że jestem Niemką z trzeciego pokolenia. A właściwie to powtarzała:
-Ty pierdolony szwabie!
Bardzo ją denerwowało, że mówiłam po śląsku i miałam problemy ze słuchem i wzrokiem. Przez to czasem nie usłyszałam jej rozkazu.
Jak były imprezy albo grille, to siostra Monika zamykała mnie w sypialni lub w izolatce. Przynosiła trochę wody i jedzenia, ale bardzo mało, tyle żebym nie zdechła. Izolatka wyglądała jak szatnia. Miała kraty w oknach, a siostry zamykały drzwi od zewnątrz i trzymały klucz przy sobie. Nie było jak uciec. Czasem czekałaś tam na karę, wtedy było najtrudniej. Czujesz, jak serce ci gwałtownie uderza. Strach taki, że trudno oddychać.
Zaczęły się myśli samobójcze. Czekałam, aż wszyscy pójdą spać, i włóczyłam się po ośrodku. Szukałam nożyczek lub żyletki. Nie wiem, czy znasz takie uczucie, kiedy myślisz, że właściwie nie masz nic do stracenia? Siostrom mówiłam, co o nich myślę. Chyba wtedy siostra Monika wzięła mnie do osobnego pokoju.
- Jesteś siedliskiem zła! - krzyczała. Uderzyła mnie w twarz.
I wtedy coś we mnie pękło. Krzyknęłam:
- A ty jesteś zwykła kurwa, a nie siostra zakonna!
Pobiła mnie tak, że straciłam przytomność. Siostry powiedziały innym dziewczynom, że Zosia zemdlała od upału i jest w szpitalu. Tak naprawdę wzięły mnie do izolatki, ocuciły, później tam zostawiły. Nie pamiętam, kiedy wyszłam, ale od razu wzięłam żyletkę i zaczęłam się ciąć. Znalazła mnie jedna z sióstr, pobiegła do Bernadetty, a ta zadzwoniła po psycholi. Wpakowali mnie w kaftan i zabrali do szpitala psychiatrycznego. Tam faszerowali psychotropami i trzymali związaną. Ale prosiłam tylko o jedną rzecz - żeby nie wracać do ośrodka. Psychiatrzy i psycholodzy patrzyli na mnie z góry, jak na zwierzątko do analizy. Mówiłam o rzeczach dla mnie najważniejszych, o upokorzeniu, przemocy sióstr, a oni prosili, żebym się bawiła dziwnymi klockami, i mnie obserwowali.
Zmusili mnie do powrotu do pingwinów. Dużo wtedy płakałam.
Nikt nie mówi, że dziewczynki też były w ośrodku gwałcone. I to nie tylko przez starsze wychowanki, ale także przez chłopaków. Miałyśmy utrudniony kontakt z chłopcami, ale byli tacy, co znali wszystkie przejścia. Zaciągali do pralni albo dopadali po szkole. Dziewczyny skarżyły się siostrom, a siostry i tak mówiły, że zmyślają.
Zaczęłam uciekać z ośrodka. Ale policja brała mnie od rodziców i znowu przywoziła na miejsce. Więc przestałam przychodzić do rodziców, starałam się żyć na ulicy. Miałam do wyboru tylko psychiatryk albo siostry, a nie chciałam do reszty zwariować.
Czujesz głód, strach, ale na ulicy jesteś wolna.
Cieszę się, że sąd w Zabrzu potwierdził, co przeżyliśmy - bicie i poniżanie przez kilkadziesiąt lat, brak reakcji na gwałty chłopców, przywiązywanie do słupów, wsadzanie twarzy do muszli klozetowej, wyzywanie od ułomów i szmat. Choć chcę zapytać sędziego: dlaczego kara dla siostry Bernadetty to dwa lata? Przecież za kradzieże odsiaduje się więcej. I jeszcze chciałabym mieć taką pewność, że siostry Patrycja i Monika już nigdy do dziecka się nie zbliżą.
Wiem, że przez ośrodek jesteśmy inni. Wychowankowie, których znam, są albo agresywni, albo unikają ludzi. Najlepiej, jakbyśmy żyli na jakimś odludziu.
Nadal pragnę się zabić, ale chyba boję się śmierci tak samo jak życia.


Pani Agnieszka, świecka wychowawczyni w latach 2002-2007:
- Pamiętam, jak przyszłam w poniedziałek do pracy i Zosia była w szpitalu. Oczywiście siostry miały dla mnie zmyśloną historię, że zemdlała od upału. Ale dziewczynki powiedziały mi, że jedna z sióstr tak ją pobiła, że straciła przytomność. Później Zosia próbowała popełnić samobójstwo i została odwieziona do szpitala psychiatrycznego. To nie był jedyny przypadek. Siostra Monika rwała dziewczynkom włosy z głowy. Raz straciła nad sobą kontrolę i szarpała wychowanką tak, że na połowie głowy zostało jej gołe ciało pokryte krwią. Siostry przez tydzień trzymały ją w izolatce i nie puszczały do przedszkola. Jak już wyszła, zaczesywano jej włosy w taki sposób, aby jak najmniej było widać rany.
Siostra Monika przyjechała do ośrodka z zakonnej placówki rolnej, gdzie zajmowała się zbiorem ziemniaków czy buraków. Przyjechała zahartowana i silna. Całą siłę wyładowywała na dziewczynkach. Chyba największą przyjemność sprawiało jej bicie tych najmłodszych. Nie potrzebowała powodu. Dla mnie to był cyborg bez uczuć. Dziewczyny mówiły też sporo o siostrze Scholastyce: to były takie straszne historie z przeszłości o karach cielesnych, klęczeniu na grochu, przywiązywaniu, upokorzeniach. Ale nie chcę tego wspominać, bo czasem przychodzi taka refleksja, że skoro ośrodek to było siedlisko zła, a ja w nim tkwiłam jako wychowawca przez tyle lat, to może ja też jestem zła.
O tym, że dziewczynki są bite przez siostrę Monikę, pisałam listy do matki generalnej. Nie reagowała. Później o siostrze Monice rozmawiałam także z siostrą Franciszką. Nie miałam śmiałości pójść z tym do siostry Bernadetty. Czułam przed nią taki respekt. Wszyscy myśleliśmy, że skoro dostała Nagrodę św. Kamila, to jest prawdziwym bożym człowiekiem.
Nie rozumiem, dlaczego siostry nie reagowały na molestowanie. Osoby świeckie nie zostawały w ośrodku na noc. Pracowałam codziennie od jedenastej do dziewiętnastej. Wcześniej nie wierzyłam w te gwałty. Dopiero niedawno byli wychowankowie mi o nich opowiedzieli. Mówili, że molestowanie trwało od lat. Przypominam sobie, jak byłam na podwórku z dziewczynami i widziałam chłopców zamkniętych w salach. Wchodzili między framugę okna i kraty i tacy spłaszczeni błagali, aby ich wypuścić. Nawet nie chcę myśleć, że mogli być tam wtedy gwałceni.
Powiedziałam dziewczynom, które do tej pory mnie odwiedzają, że przynajmniej u nich nie było molestowania. "No jak nie - oburzyły się. - Jak tylko siostry poszły spać, to starsze dziewczyny wołały młodsze do łóżek".
Tam trafiały bardzo różne dzieci. Niektóre były zupełnie zdrowe, rodzice zginęli w wypadku, a krewni nie mogli się nimi zająć, więc myśleli, że u sióstr będzie im najlepiej. To, co łączyło te dzieci, to samotność. One lgnęły do każdego i zrobiłyby wszystko za odrobinę miłości.
Gdy pani Agnieszka kończy mówić, mam do niej tylko jedno pytanie:
- Skoro pani o biciu przez siostry wiedziała od samego początku, to dlaczego przez pięć lat nie zgłosiła pani tego na policję lub do kuratorium?
Pani Agnieszka powtarza jedno zdanie dwa razy, tak jakby chciała przekonać nie mnie, lecz samą siebie:
- To grzech śmiertelny donosić na osoby duchowne.
W 2011 sąd skazał siostrę Bernadettę na dwa lata więzienia a siostrę Franciszkę, wychowawczynię w grupie chłopców, na osiem miesięcy w zawieszeniu.
Jeden z wizytatorów kuratorium mówi teraz anonimowo: - Proces sióstr przypadł na czas bogoojczyźniany w naszym kuratorium. Zawsze jak zmienia się władza, to zmieniają kuratorów na swoich. Tym razem były to osoby przychylne Kościołowi i osób duchownych nie można było krytykować. Wizytator Maciej Osuch, który zajmował się ośrodkiem, został opieprzony, bo uwiarygadniał słowa wychowanków w mediach. Dlatego sprawa od razu ucichła. Wojewódzki kurator wysłał nawet pismo do rzecznika praw obywatelskich Janusza Kochanowskiego, w którym nazywał wypowiedzi wizytatora Osucha o siostrach "szczególnie bulwersującymi". Na szczęście rzecznik wziął wizytatora w obronę. Wszyscy w kuratorium chcieli jak najszybciej zamknąć tę sprawę, tak aby nie robić siostrom złej opinii. Prokuratura wysłała podziękowania za pomoc i szybkie działanie Osucha. Więc kuratorzy mieli papier, w razie gdyby ktoś miał do nich pretensje. Przestali interesować się siostrami. Choć wiadomo, że jeśli sprawa nie jest głośna, to przynajmniej część wychowawczyń może dalej mieć kontakt z dziećmi w innych miejscach w Polsce. Moim zdaniem nie powinno się zostawić wszystkiego na barkach prokuratury. Tym bardziej że wydarzenia w grupie dziewczynek przedawniły się pod względem prawym.
Maciej Osuch, wizytator, który kontrolował ośrodek, opisał drastyczną przemoc w grupie dziewczyn. W dosadny sposób wyjaśniał w delegaturze, że należy dokładnie zbadać ten przypadek. Po kilku dniach od złożenia oficjalnej notki o boromeuszkach został odsunięty od kontroli ośrodka. - Siostry proszą, aby cię odsunąć. Mówią, że lepiej, aby kontrolą placówki zajęła się jakaś kobieta - wyjaśnili mu przełożeni.


Marta, w ośrodku w latach 90.:
- Miałam osiem lat. Wróciłam ze szkoły. Mama leżała pijana. Przynajmniej nie krzyczała. Ale wiedziałam, że w końcu zacznie mnie wyzywać, choć mnie nie uderzy. To tata ją bił i poniżał. Dlatego się rozpiła. Nie wiem, dlaczego akurat tego dnia powiedziałam: dość. Wyszłam z domu i wiedziałam, że już nigdy do niej nie wrócę. Włóczyłam się po Zabrzu, nikt nie zwracał na mnie uwagi. Nie pamiętam, czego chciałam, czy byłam głodna. Nad ranem podjechali do mnie policjanci. Było ich dwóch.
- Co tu robisz?
- Nie wrócę do mamy - broniłam się, choć nikt nie atakował.
Potrząsali głowami. Potem odeszli i o czymś rozmawiali. Zabrali mnie do domu dziecka u sióstr, na Wolności w Zabrzu. Teraz nazwa ulicy wydaje mi się zabawna.
Nie pamiętam żadnej rozprawy, badania. Nie wiem, dlaczego trafiłam akurat tam.
Zniknęły dwie dziewczyny. Wychowawczynie dowiedziały się, że były z chłopakami. Nie pamiętam, która kazała im zgolić głowy na łyso. Przyszły takie brzydkie. Miały pod oczami czerwone sińce od łez. Siostra musiała je wyzwać od kurew i ladacznic. Pokazać, jak będzie wyglądało ich życie w przyszłości. Nas najbardziej bolało, kiedy siostry mówiły, że życia przed sobą nie mamy. Skończymy w takim samym szambie jak nasi rodzice, bo to genetyczne.
Myślę, że dlatego dziewczyny postanowiły to zakończyć. Wypiły płyn do mycia naczyń. Trafiły do izolatki.
Spałyśmy w trzech pokojach. Chłopcy mieli jedną sypialnię wspólnie i byli w nocy zamykani na klucz. Dziewczynki były podzielone według wieku, ale mogły przechodzić między pokojami. Widziałam, jak starsze wołają młodsze i proszą, żeby je dotykały. Te najmłodsze, które to robiły, miały siedem lat. Dziewczyny zachęcały:
- Chodź, pokażę ci, jak się kochają dorośli.
Dziwnie było patrzeć na te małe, które naśladowały ruchy dorosłych mężczyzn. A starsze robiły z nimi, co chciały.
Siostra Patrycja budziła postrach w grupie dziewczynek. Niska, dość gruba, w okularach. Miała mnóstwo siły. Uwielbiała słodycze i jak któraś z dziewczyn dała jej czekoladę, to nie biła jej nawet przez tydzień.
Źle się uczyłam. Zamyślałam się, na lekcjach nie umiałam się skupić. W jednym półroczu miałam mnóstwo uwag, jedynek. Nie chciałam, żeby siostra Patrycja się dowiedziała. Powyrywałam kartki z uwagami.
Ciekawe, co myślała pani, która zadzwoniła do ośrodka i powiedziała, że mam uwagi. Może myślała, że siostry mnie tylko upomną.
Siostra Patrycja nie zbiła mnie przy wszystkich. Zabrała mnie do osobnego pokoju. Tam zaczęła okładać mnie rękami po plecach, po głowie. Z całej siły. Płakałam. Błagałam, by przestała. Bardzo się bałam, że jestem z nią sam na sam. Jej ręce drżały z pobudzenia. Twarz dziwnie się wykrzywiła. Nie myślę, że sprawiało jej to przyjemność. Ale jestem też pewna, że nie było jej mnie żal. Najpierw stłukła mi okulary. Biła mnie coraz mocniej, aż była czerwona jak burak. Czułam się jak zabawka w jej rękach. Jakieś pół godziny później leżałam pokonana, posiniaczona aż do krwi. Nigdy nie czułam się tak bezbronna. Ledwie wróciłam do dziewczyn. Cieszyły się tylko, że tego dnia nie trafiło na nie.
Siostra Patrycja często biła bez powodu. Po prostu rzucała się na kogoś. Jeden chłopak został odwieziony do szpitala, bo złamała mu obojczyk. Miała takie napady wściekłości.
Siostry zabierały nam wszystkie dokumenty, legitymacje. Wydawały tylko wtedy, jak były potrzebne. Jeśli ktoś do nas dzwonił, to zawsze rozmawiało się w pokoju dyrektor i siostra Bernadetta słuchała rozmowy.
Czułam, że siostra coś mi odbiera, choć wtedy nie znałam nawet słowa prywatność. Ale pamiętam, że wracałam na salę i myślałam, że ona nie ma prawa tak podsłuchiwać. To było na początku, potem już zaczęłam myśleć, że tak ma być. Tym bardziej że naszą korespondencję przeglądała też dobra siostra Józefa. Otwierała list, czytała i dopiero nam go dawała. Czasem nawiązywała później do listu.
Jak niewolnik po raz pierwszy poczułam się po czterech latach pobytu w ośrodku.
- Od dwunastego roku życia zaczynają się te trudniejsze prace - powiedziała siostra Patrycja. - Dziś umyjesz okna.
Okna były bardzo wysokie. Trzeba było ustawić jeden stół na drugi, potem wejść na nie i myć tak dokładnie, żeby nie została żadna smuga. Bardzo się bałam, że spadnę. Czułam, że kolejne prace wymyślane przez siostry są dla mnie za trudne. Często byłam po nich zmęczona i spocona. Na pewno przerastały możliwości dwunastolatków. Nie wiem, dlaczego siostry chciały, żeby wszystko tak błyszczało.
Schody trzeba było taką szczotką drucianą szorować, też do momentu aż nie było już żadnego brudu czy kurzu.
Nie warto było sprzeciwiać się siostrze Patrycji. Jedna z dziewczyn coś jej odpyskowała, to siostra ją za włosy wzięła i wsadziła jej głowę tak głęboko do kibla, że mało się nie zadławiła.
- Szybciej, szybciej! - krzyczała siostra Patrycja.
Czekałyśmy w kolejce do kąpania. Ustawione po dwie, bo tak wchodzi się do wanny. Miałyśmy na sobie jedynie majtki. Siostra Patrycja zwykle najbardziej śmiała się z Moniki, że znów tyle je i w końcu się nie dopnie.
- A z ciebie z kolei jest taki suchar - mówiła do innej dziewczyny.
Bardzo nie lubiłam sposobu, w jaki siostra Patrycja na nas patrzyła podczas kąpania.
Była tylko jedna wanna, nie było pryszniców. Jedna toaleta na jakieś dwadzieścia osób, więc często nie mogłam doczekać się na swoją kolej i musiałam załatwić się na korytarzu do wiaderka ustawionego przed wejściem do łazienki. W tym samym momencie korytarzem mogły chodzić inne dziewczyny i siostry.
- Sraj szybciej! - czasem ktoś krzyknął i się śmiał.
Kąpałyśmy się raz w tygodniu. Ubrania i bieliznę zmieniałyśmy co tydzień. Nic dziwnego, że siostra Patrycja nazywała nas "śmierdziuchami".
Kilkakrotnie proszę o rozmowę z siostrami Moniką, Patrycją i Scholastyką lub choćby krótki komentarz do wypowiedzi wychowanków i sióstr na temat stosowanej przez nie przemocy.
Siostra Claret, przełożona generalna boromeuszek, mówi mi, że dopiero od roku jest przełożoną i niewiele wie o wydarzeniach w ośrodku. Tłumaczy, że po procesie w ośrodku zrobiono remont, sale dwudziestoosobowe zastąpiono kilkuosobowymi. Zatrudniono psychologów i kadrę świecką. Mówi, że ośrodek w Zabrzu funkcjonuje teraz lepiej niż większość ośrodków specjalnych w Polsce. I obiecuje, że po konsultacji z siostrami prześle mi komentarz. Po paru dniach odpisuje krótko: "Zarzutu stosowania przemocy przez siostrę Monikę, Patrycję i Scholastykę nigdy nie potwierdziły stosowne organa państwowe, które gruntownie zbadały działalność ośrodka. Jednakże przeprowadzając restrukturyzację placówki, dokonano również wymiany kadry. Wspomniane siostry nie pracują z dziećmi".

Siostry poskromione
Siostry, które pracowały w tej placówce, ale nie stosowały przemocy wobec wychowanków, zgodziły się wypowiedzieć anonimowo. Poprosiły, aby nie ujawniać, czy nadal są w zakonie:
- To była niewyobrażalnie trudna praca. Dzieci potrafiły rozbierać się przy wszystkich. Niektóre z nich publicznie się masturbowały. Albo dostawały napadu paniki i atakowały pozostałe nożyczkami. Czasem jedna siostra miała pod sobą trzydzieścioro wychowanków w wieku od trzech do trzydziestu lat. Pani by nie zwariowała, zajmując się tyloma dziećmi siedem dni w tygodniu? Nie rozumiem, po co instytucje pakowały tam wszystko jak leci? Przecież my nie mieliśmy psychologa, seksuologa, nie było nawet przestrzeni dla tylu wychowanków.
Brutalne życie w ośrodkach dla trudnej młodzieży: "Liczy się tylko siła. Jak u zwierząt"

- Siostra Bernadetta była tak ceniona w mieście, bo nigdy nie odmówiła przyjęcia dziecka. Nieważne, jaki był stopień upośledzenia. Chyba chciała być widziana jako święta. Musiała sobie z tym wszystkim radzić, a przecież nie można kontrolować kilkudziesięciorga dzieci w tak różnym wieku inaczej niż przez zrobienie z nich niewolników.
- Do ośrodka kierowano siostry na podstawie jednego kryterium: deklaracji, że lubią dzieci. Nie musiały mieć studiów psychologicznych, a właściwie jakichkolwiek studiów.
- Mam ambiwalentne uczucia, gdy z panią rozmawiam. Z jednej strony chcę powiedzieć prawdę, a z drugiej siostry bardzo mi w życiu pomogły. Bo ja byłam taka jak wychowankowie. Pochodzę z rodziny, w której od zawsze był smród wódki. W domu stosowano przemoc, siostra wpadła w narkotyki, a ja chciałam popełnić samobójstwo. Boromeuszki okazały się ratunkiem. Trafiłam do nich, jak miałam 16 lat. Jednak gdy pyta mnie pani o powód zachowania sióstr w ośrodku, to według mnie powody tkwią w zakonie. W mediach mówiono, że chłopcy nie mogli iść do liceum, tylko siostry wybierały im zawód. Decyzjom sióstr nigdy nie można było się przeciwstawić. I tak też postępowano wcześniej z nimi. Potrzebowano sprzątaczki, to młodszej siostrze nie pozwolono iść na studia. Dla mnie takim najdziwniejszym przykładem była siostra, która od dziecka marzyła, aby zostać pielęgniarką. Cały czas czytała o lekach. Potrafiła spojrzeć na człowieka i wiedziała, jaką ma chorobę. Przełożone kazały jej iść na teologię. Rozpaczała, ale w zakonie najważniejsze jest posłuszeństwo. Siostry zwykle dobierały zawód tak, żeby zakonnica zrezygnowała ze swoich ambicji. Chodziło o jej poskromienie.


- Nowicjat to był istny koszmar. Z 12 sióstr, które były razem ze mną, tylko ja zostałam w zakonie. I to dlatego, że już naprawdę nie miałam gdzie pójść. Byłyśmy inwigilowane w każdym momencie naszego życia. Pamiętam, że przyszła do nas siostra, była komunistka, która się nawróciła. Dużo myślała o totalitaryzmie. Mówiła, że komunizm potrafił wypaczyć nawet najpiękniejsze ideały. I ona porównała nasz nowicjat do systemu totalitarnego. Siostry podsłuchiwały wszystkie rozmowy. Jak rozmawiałam z koleżanką, to słyszałam, że ktoś dyszy w słuchawce, ale one nawet się tego nie wstydziły. Wręcz przeciwnie, gdy nas później pouczały, to nawiązywały do tych rozmów. Listy dostawałyśmy już otwarte. Słyszałam, że nawet w więzieniu się tego nie robi, albo przynajmniej dba, żeby więzień nie zauważył. Nawet jak ktoś dostawał listy w języku rosyjskim, to siostry niby przypadkiem wtrącały, że one trochę rosyjski rozumieją. Musiałyśmy się tłumaczyć z najmniej istotnych decyzji: "A dlaczego wyszłaś rano na spacer?". Później siostry powtarzały te zachowania w ośrodku. Wychowankowie musieli się spowiadać ze wszystkiego. Nawet rodzeństwo nie mogło się ze sobą kontaktować. Podejrzana była "bliskość". Osoby samotne i wyobcowane łatwiej kontrolować.
- Siostra Scholastyka, która została przeniesiona z Zabrza, była później przełożoną najstarszych sióstr w Brzegu Dolnym. Ze łzami w oczach mówiły, jak siostra Scholastyka je poniża. Czasem przypominają mi się twarze tych sióstr, które u kresu życia musiały się bać.
- Jak wstąpiłam do zakonu, to zastanawiały mnie reguły związane ze sprzątaniem. Podłoga musiała aż lśnić, podobnie toalety. W ośrodku było tak samo. Nie wiem, po co szorowało się podłogę tak, aby światło się odbijało. I musiały to robić małe dzieci.
- Myślę, niestety, że obecne problemy wychowanków z prawem w dużym stopniu wynikają z zachowania niektórych sióstr. Sama słyszałam, jak starsze siostry nagminnie mówiły do dzieci: "Jesteście nic niewarte, a musimy was tu utrzymywać, bo byłyście tak niegrzeczne, że rodzice was nie chcieli". Potem widziałam, jak te dzieci patrzą w okna w czasie odwiedzin i czekają na rodziców, którzy mówili, że przyjdą. Zwykle zapominali przyjść.
- Najbardziej biły siostry Patrycja i Scholastyka. Myślę, że Patrycja miała nierówno pod sufitem. Bo dziewczynki mi mówiły, że potrafiła łamać kości, wyrywać włosy. I zupełnie nie było jej żal dzieci. Byłam zdziwiona, że to siostra Bernadetta odpowiada za wszystko, bo na pewno były siostry zdolne do większej przemocy fizycznej.
- To, co wydarzyło się w ośrodku, jest niezwykle skomplikowane. Bo były siostry wyjątkowo okrutne, jak Patrycja, która według mnie miała skłonności sadystyczne, ale były też siostry podobne do skazanej przez sąd Franciszki, która kochała te dzieci i biła z bezsilności. Siostra Franciszka zaczytywała się w Korczaku. Ale chyba nie miała odpowiedniego wykształcenia lub obycia, żeby sobie te nauki dobrze zinterpretować. Takie siostry podpatrywały, jak dzieci są traktowane przez siostrę Scholastykę, i wzorowały się na niej. A nikt im nie pomagał. Kuratorium i urząd miasta zamykały oczy.
Prokurator Joanna Smorczewska, pierwsza osoba, która skutecznie zareagowała na przemoc sióstr w Zabrzu i postawiła siostrze Bernadetcie zarzuty, mówi mi:
- Śledztwo w sprawie przemocy w ośrodku rozpoczęło się w 2007 roku. Gdy przyjechałam z policjantami do ośrodka, siostra dyrektor Bernadetta krzyczała: "To atak na Kościół i ktoś za to odpowie!".
Wcześniej prowadziłam sprawy zabójców, pedofilów, ale nawet oni odczuwali jakieś wyrzuty sumienia. A siostry były zupełnie zaskoczone naszą interwencją. Nigdy wcześniej nie spotkałam się z tak szczerym przekonaniem u oprawcy, że postępuje właściwie, a działania prokuratury są zwykłą pomyłką, za którą prokurator i policjanci zostaną ukarani.
Siostra słuchała o wychowankach, którzy byli w ośrodku bici i gwałceni, z kamienną twarzą i lekkim uśmiechem politowania. Pytała: "Jak pani prokurator może wierzyć tym dzieciom, one są upośledzone, złe?!". Nie byłam już w stanie mówić do Agnieszki F. zwanej Bernadettą "siostro". Odpowiedziałam więc: "Pani Agnieszko, jeśli ktoś tutaj jest zły, to jedynie pani".
Leszek Gajosz, policjant, który wspólnie z prokurator Smorczewską przeprowadził interwencję w ośrodku, mówi teraz:
- Powiem tak drastycznie. W ośrodku dzieci gwałciły się niemal codziennie. Długopisami, ołówkami, butelkami. I już nie będą żyć normalnie. Wszyscy przymykali oczy. Tak zwane dobre siostry, które tam pracowały, a które same bały się Bernadetty, nauczyciele, psycholodzy i inni. Nie wierzę, że nikt o tym nie wiedział. Po prostu ludzie nie chcą się mieszać. Nie wierzą, że potrafią coś zmienić.
Paweł Moczydłowski, socjolog i były szef więziennictwa:
- Zadziałał mechanizm tak zwanej kapralizacji. W wojsku jest to etap przygotowywania kaprali do panowania nad siedmioosobową drużyną. Obowiązuje wówczas żelazna dyscyplina. Nie można się sprzeciwiać, niezależnie od okoliczności. Stosuje się szereg kar, które mają zmienić tych ludzi w bezwolne postacie kierowane rozkazami. Na każdy sprzeciw reakcją jest ból. Następuje absolutna inwigilacja życia. Później kaprale przenoszą te zasady na swoją drużynę, stosują te same kary i zasady. Często zaprzeczają one ludzkiej godności. Według mnie właśnie na tej samej zasadzie siostra Bernadetta musiała zostać naznaczona przez siostrę Scholastykę lub inne siostry jeszcze podczas nowicjatu. Bo skąd miałaby to poczucie, że świetnie wypełnia swoje obowiązki? Myślała: ćwiczę ich charakter. Robię to najlepiej, jak potrafię.
Przez lata obserwowałem okrutne zdarzenia w więzieniach i z takim koszmarem jak Ośrodek Sióstr Boromeuszek nigdy się nie spotkałem. Myślę, że instytucje kierowały dzieci do ośrodka, a wizytatorzy go nie kontrolowali, bo uwierzyli, że siła moralna sióstr zakonnych nie może budzić podejrzeń. I za tę głupią, nawiną wiarę powinni ponieść konsekwencje. Wypuściłbym z więzienia siostrę Bernadettę i wsadził tam tych wszystkich nauczycieli, wizytatorów, psychologów, którzy wiedzieli o sytuacji w ośrodku lub mogli ją sprawdzić. Niech na własnej skórze doświadczą tego, co przez lata czuły dzieci. A jak siostra będzie na wolności, to wreszcie poczują, co oznacza słowo "niesprawiedliwość".
Pytam biegłą psycholog Marię Ptasiewicz, obecną przy przesłuchaniach wychowanków, o profil osobowości sióstr, które stosowały najokrutniejsze kary.
- Dla mnie to nie typ osobowości, tylko bardziej kulturowe uwarunkowania. Te siostry skądś wzięły przekonanie: dzieci należy bić. Tak jakby ktoś im powiedział, że dzieci muszą być idealne. I gdy popełniały błędy, to siostrom puszczały hamulce. Siostra dyrektor Bernadetta nawet podczas procesu była pewna siebie. W niektórych momentach, podczas zeznań dzieci, prychała.
Zdaniem sióstr wszystkie dzieci były opóźnione w rozwoju. Ale przyczyny organiczne występowały tylko u części z nich. Reszta to dzieci, które do rozwoju nie były stymulowane. W ośrodku nawet rozrywki były związane z nadzorem i kontrolą. Brakowało takiego zwykłego serca.
Według mnie siostry nie odróżniały gwałcicieli od ofiar. Obie strony traktowały jak zboczeńców.
Siostry miały rację, że to bardzo trudna praca, ale jej trudność nie może być żadnym usprawiedliwieniem. Jak ktoś sobie nie radzi, to musi zrezygnować. Teraz najważniejsze jest, żeby te dzieci nie miały poczucia winy, tylko uświadomiły sobie, że zostały zwyczajnie skrzywdzone. Podstawą terapii w takim przypadku jest usłyszenie od oprawcy: "To ja cię skrzywdziłem, przepraszam". Dla dzieci byłoby najlepiej, aby wszystkie siostry, które stosowały kary, po prostu przyznały się do tego.
Imiona wychowanków zostały zmienione
Pisałam tylko o tych czynach sióstr, które znalazły potwierdzenie w aktach, lub usłyszałam o nich z co najmniej dwóch źródeł. Za pomoc dziękuję rzecznik Sądu Okręgowego w Gliwicach Agacie Dybek-Zdyń, prezes Sądu Rejonowego w Zabrzu Agnieszce Kubis oraz Joannie Smorczewskiej i Michałowi Szułczyńskiemu z Prokuratury Okręgowej w Gliwicach.

22 kwietnia ukaże się moja książka "Czy Bóg wybaczy siostrze Bernadetcie?". Opisuję w niej, do czego prowadzi istnienie ośrodków wychowawczych poza kontrolą państwa. Premiera książki 23 kwietnia o 19.00 w Faktycznym Domu Kultury, ul. Gałczyńskiego 12, w Warszawie

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz