- Dziennikarze Reutersa dokonali jakiegoś skrótu i nadinterpretacji. W każdej chwili mogę pokazać oryginalny wywiad - zapewniał Witold Waszczykowski po burzy, jaka się rozpętała, gdy szef MSZ powiedział w wywiadzie o "dealu" z Brytyjczykami. Przez trzy tygodnie zabiegaliśmy zatem o pełną wersję wywiadu. Wczoraj MSZ odmówił jego udostępnienia.
Omówienie rozmowy z Witoldem Waszczykowskim Reuters
opublikował 3 stycznia . W depeszy czytamy: "Polska może być otwarta na
kompromis w sprawie brytyjskich żądań dotyczących ograniczenia praw imigrantów
z Unii Europejskiej, jeżeli Londyn pomoże jej wzmocnić obecność NATO w
środkowej Europie" - powiedział Reutersowi Witold Waszczykowski.
To znaczyłoby, że szef MSZ jest gotów na układ, który
ograniczy świadczenia socjalne dla Polaków na Wyspach.
Waszczykowski tych słów szybko się wyparł, twierdząc, że nie
negocjuje takiego "dealu" z Brytyjczykami. Choć w zeznaniach mocno
się mieszał.
4 stycznia w TVN24 u Bogdana Rymanowskiego powiedział: - Te
słowa padły w ten sposób. Natomiast są nadinterpretowane. To jest sugestia. Nie
ma tam wyrażonego takiego warunku, jaki jest cytowany w niektórych mediach.
Dzień później, w radiowej Trójce , prostował swoją wypowiedź
z 4 stycznia. Mówił już, że użyte przez niego sformułowanie "te słowa
padły" było... przejęzyczeniem.
- To, co zostało opublikowane, nie jest moim wywiadem -
zapewniał w mediach Waszczykowski.
Dziennikarka zapytała, czy proponował Wielkiej Brytanii
"deal".
- Nie. Byłem pytany pięć razy w wywiadzie oryginalnym, który
zaakceptowałem, który otrzymałem od dziennikarzy, którzy rozmawiali ze mną. To
jest wywiad spisany na kilkunastu stronach. I z tych kilkunastu stron, które
zostały przeze mnie przejrzane i zaakceptowane, dziennikarze Reutersa dokonali
jakiegoś skrótu, nadinterpretacji na trzech stronach. Niektóre wypowiedzi są
cytatami, niektóre są ich własną nadinterpretacją.
- Skąd zatem wzięła się sugestia, że Polska mogłaby zgodzić
się na dyskryminację socjalną naszych obywateli? - dopytywała dziennikarka.
- Trzeba pytać dziennikarzy, w jaki sposób wyciągnęli
wniosek z moich wypowiedzi. Pytali mnie o to pięć razy w oryginalnym wywiadzie,
który mam, którym dysponuję i który w każdej chwili mogę pokazać. Zresztą jest
nagrany. Pięć razy mnie pytano i pięć razy zaprzeczałem - powiedział
Waszczykowski.
Tego samego dnia (5 stycznia) po raz pierwszy poprosiłem MSZ
o udostępnienie "oryginalnego" wywiadu szefa dyplomacji dla agencji
Reuters. Byliśmy gotowi opublikować całość na Wyborcza.pl tak, by uciąć
wszystkie spekulacje.
Ministerstwo nie odpowiadało, więc dwa dni później (7
stycznia) ponowiłem prośbę - z zastrzeżeniem, że jeżeli MSZ nie ustosunkuje się
do niej do godz. 12, będę zmuszony napisać, że odmawia udostępnienia wywiadu.
Resort odpowiedział pod koniec dnia:
"W odpowiedzi na Pański e-mail uprzejmie informujemy,
że ustawa o dostępie do informacji publicznej zakłada czternastodniowy termin
na udzielenie odpowiedzi".
To prawda, choć - bądźmy precyzyjni - zapis w ustawie o
dostępie do informacji publicznej brzmi: "Udostępnianie informacji
publicznej na wniosek następuje bez zbędnej zwłoki, nie później jednak niż w
terminie 14 dni od dnia złożenia wniosku". Poza tym nie był to klasyczny
wniosek o udostępnienie informacji publicznej, a prośba idąca w ślad za
publiczną deklaracją złożoną przez ministra Waszczykowskiego.
Do wczoraj (25 stycznia) nie dostałem z MSZ żadnej
odpowiedzi, dlatego przypomniałem biuru prasowemu, że ustawowy termin (na który
się resort powołał) na odpowiedź minął w ubiegłym tygodniu. Po kilku godzinach
MSZ odpowiedział, że "wywiad nie jest informacją publiczną". I
wywiadu nie przysłał.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz