Motto: "Pierdol bąka a on brzdąka" - ciocia Wiesia

Zwykły obywatel rzuca panu prezydentowi kilka myśli o genie zdrady

http://wyborcza.pl/7,95891,21777493,zwykly-obywatel-rzuca-panu-prezydentowi-kilka-mysli-o-genie.html?utm_source=facebook.com&utm_medium=SM&utm_campaign=FB_Gazeta_Wyborcza

Panie Andrzeju Dudo!
Zaskoczę Pana i od razu się przyznam! Niestety, zdrada jest wpisana w historię mojej rodziny. Mój Ojciec, zamiast bohatersko polec na wojnie, dostał się we wrześniu 1939 roku do niewoli. Po wyjściu z oflagu i krótkim okresie walki w Armii Krajowej nie przyłączył się entuzjastycznie do „żołnierzy wyklętych”, aby zabijać rodaków, a na koniec dać się zamknąć w kazamatach UB, lecz zaraz po wyzwoleniu pojechał z rodziną do Wrocławia, aby „przywracać Macierzy Ziemie Odzyskane”. W 1950 r. wraz z Matką, posłuszni zdradzieckiej władzy ludowej, na jej polecenie karnie wrócili do Warszawy i uczciwie pracowali – nie ma co ukrywać – dla dobra Polski Ludowej.
Żadnego sabotażu, żadnej akcji szpiegowskiej na rzecz zachodnich mocarstw.
A ja... Nie zdając sobie sprawy, że od niemowlęctwa przesiąkłem miazmatami zdrady narodowej, pełnymi garściami już od czasów szkolnych czerpałem z ochłapów, jakie władza ludowa rzucała mnie, przyszłemu kolaborantowi komunizmu. Bo to i szkoła w pałacu, który został zabrany przedwojennemu właścicielowi, kolonie, półroczne darmowe sanatorium w Kołobrzegu. Żeby tylko to! W latach 50. zostałem wcielony do „czerwonego harcerstwa” i na zbiórkach opłakiwałem śmierć Józefa Stalina i Bolesława Bieruta. Dalej było już tylko gorzej.
Rodzice, kontynuując zdradziecką działalność, posłali mnie do elitarnego liceum im. T. Reytana w Warszawie. A w mojej klasie: syn ambasadora Polski w Moskwie, syn członka Biura Politycznego Komitetu Centralnego PZPR, syn pierwszego premiera Polski Ludowej. Nie mogło to nie mieć wpływu na wrażliwą młodzieńczą psychikę.
Wprawdzie należałem do słynnej Czarnej Jedynki, ale nie mogło to zrównoważyć rujnującego efektu niewłaściwego towarzystwa.
Potem studia... Darmowe, z książkami i skryptami za grosze. Z obiadami w studenckiej stołówce po 5,20 zł. Nie drgnęła mi ręka wyciągana po talerz z kotletem pożarskim, który nie był przecież niczym innym jak przynętą na haczyku reżimu komunistycznego. I te studenckie obozy wojskowe, na których karnie wieczorami oglądaliśmy „Dziennik Telewizyjny”. Mój Boże! Zamiast po cichu gromadzić materiały wybuchowe, do których jako saper miałem dostęp, wdawałem się w pogawędki z żołnierzami radzieckimi, którzy stacjonowali opodal naszej jednostki w Modlinie.
A pochody pierwszomajowe? Nie ma co ukrywać, w wielu z nich uczestniczyłem ze swoją uczelnią i to bez specjalnego obrzydzenia. Nie wiem, czy będzie to przez Pana poczytane na moją korzyść, ale na moment wynurzyłem się z otchłani swego zaprzaństwa, aby wziąć udział w strajkach studenckich 1968 roku. Nie trwało to jednak długo - zaraz po nich oddałem się bez reszty radosnemu studenckiemu życiu pod płaszczem opieki komunistycznej władzy.
A potem praca zawodowa. I znowu zdrada za zdradą, zaprzaństwo i targowica. Bo co zrobiłem projekt – jakoś tam wzbogacałem nim Ludową. Zamiast wysadzać pomniki, palić komitety partii albo organizować zamachy na obcą naszemu narodowi władzę, potulnie siedziałem przy rajzbrecie, kreśląc swoje rysunki i słuchając reżimowego radia. Nie wzbudzał mojej refleksji fakt, że co roku dostawałem wczasy za grosze, kolejne premie i awanse. Kolaboracja stała się moim żywiołem.
Doszło do tego, że zamiast z obrzydzeniem odrzucić propozycję, chwyciłem 130 dol., którymi Gierek nagradzał społeczeństwo i – wyjechałem na Zachód. Ale nie zostałem na nim, aby knuć przeciw komunistycznej władzy, jak robiło to wielu moich uczciwych rodaków, ale pokornie, po dwóch tygodniach zwiedzania, wróciłem.
W ciągu swojego życia popełniłem jeszcze bardzo wiele uczynków, które dzisiaj pozwalają osobie będącej na stanowisku PrezydentaRzeczypospolitej nazywać mnie potomkiem zdrajcy i zdrajcą. I gdybym tych przestępstw dokonywał, będąc członkiem PZPR! Ale nie! Gen zdrady tak dominował nad wszystkimi innymi, że legitymacja partyjna nie była mi potrzebna. Zdradzałem zupełnie bezinteresownie.
A teraz poważnie. Minęło 28 lat od odzyskania przez Polskę pełni wolności.
To tak, jakbyśmy znaleźli się w 1973 roku – 28 lat po wojnie. Czy wówczas (wczesny Gierek) komukolwiek przychodziło do głowy, aby rozliczać i piętnować ludzi za zachowania w czasie okupacji? A przecież ludzie zachowywali się różnie.
Pan, Panie Andrzeju Dudo, nie jest i nigdy nie będzie moim prezydentem. Więc jest mi doskonale obojętne, co Pan jako prezydent mówi. Ale nie zgadzam się, aby przez to, że los kazał nam żyć w określonym systemie, ktokolwiek nazywał mojego Ojca, Matkę czy mnie - zdrajcą. Całe życie zachowywałem się uczciwie i nie sądzę, żebym wyrządził mojemu krajowi czy rodakom krzywdę.
Pan od dwóch lat współdziała czynnie lub przez zaniechanie w niszczeniu mojej ojczyzny, jej ustroju, o który tak wielu ludzi walczyło. Więc kto z nas dwóch ma prawo do krytyki i używania epitetów?
***

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz